poniedziałek, 23 stycznia 2012
"Hugo" czyli "Scorsese Martina wyprawy w nieznane"
Zacznę od tego, że nie sądziłam, iż dożyję czasów, kiedy na film Martina
Scorsese będę musiała włożyć kolorowe, pedalskie okulary, a na fotelu
obok mnie zasiądzie dziesięciolatek objadający się popcornem – po
obejrzeniu trajlera zastanawiałam się poważnie, po co właściwie taki
reżyser kręci taki film. Najlepszą odpowiedzią okazał się sam seans –
film nie ma nic wspólnego z baśnią ani fantasy, jak próbują nam wmówić
zwiastuny, a jedyną formą magii, jaka pojawia się na ekranie, jest magia
kina. Widać w „Hugo” rękę mistrza, aktorstwo stoi na wysokim poziomie,
klimat pochłania i połyka widza, a końcowe sceny pięknie i wzruszająco
burzą czwartą ścianę. Do tego treść filmu tłumaczy w pewien sposób,
dlaczego Scorsese wziął się za 3d (BTW – jeśli już mam oglądać 3d, to
życzyłabym sobie, by zawsze było takie, jak w „Hugo”). I teraz mogę
śmiało powiedzieć, że w pełni rozumiem, czemu taki reżyser nakręcił taki
film. Chwała tez dystrybutorom, którzy nie wprowadzili do kina wersji
„Hugo” z dubbingiem – młodsze dzieci mogłyby być poważnie znudzone, a
nawet te starsze nie będą z seansu mieć takiej frajdy, jak ich rodzice ;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz