wtorek, 18 września 2012

"Bachelorette" czyli "Jedna Kirsten Dunst wiosny nie uczyni"

Skrupulatne wypełnianie postanowienia o 50 filmach w kinie w tym roku musiało w końcu doprowadzić mnie do obejrzenia filmu, na który w normalnych warunkach wołami by mnie nie zaciągnięto. Poza tym powszechnie wiadomo, ze jestem ogromną fanką ślicznej buźki Kirsten Dunst, więc uznałam, że to dobra okazja, by przełknąć dumę i spróbować się dobrze bawić.

No i się nie dało. Film, jak można się było spodziewać, nie ma żadnego sensu, ładu ani składu, ale przede wszystkim produkcja ta zupełnie nie śmieszy. Naprawdę starałam się wyluzować i znaleźć jakiś punkt zaczepienia, by to wytrzymać, ale żenujące dialogi, szczególnie te dotyczące seksu (czyli 80% filmu), osiągały z każdą minutą wyższy poziom dna, a na mojej twarzy zamiast uśmiechu malowało się tylko jedno wielkie WTF???. I to nie jest tak, że nie potrafię się dobrze bawić na głupiutkiej komedii – bo naprawdę czuję wielką radochę oglądając „Road Tripp”, czy „There’s sth about Mary” np.

To że film był masakrycznie słaby jakoś bym przełknęła, ale nie potrafię przełknąć reakcji widowni, która UMIERAŁA ze śmiechu co 2 minuty… Patrzyłam i słuchałam z niedowierzaniem :/ Serio, ludzie, naprawdę??? I opuściłam salę zniesmaczona nie tyle samym filmem, co kondycją widowni – choć po wysłuchaniu słynnej rozmowy typiarskiej pary przed „Safe Housem”, o której pewnie wielu z Was opowiadałam, co ja się głupia jeszcze dziwię…

Jedynie Kirsten Dunst daje radę i zapiera dech w piersiach. Piękna, cudowna, zniewalająca.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz