środa, 28 sierpnia 2013

"Blue Jasmine" czyli "Woody Allen na (pół) poważnie)

 Nowy film Woody’ego Allena wypada nader poważnie na tle poprzednich kilku propozycji słynnego reżysera – po pierwsze daje do myślenia (czy ja też w obliczu katastrofy finansowej zostawiłabym sobie walizki Louis Vuitton ;) ), po drugie uczy (najpierw rozwiedź się ze zdradzającym mężem i zgarnij pół królestwa, a dopiero potem dzwoń po FBI), po trzecie  zmusza do poszukiwań (Filmwebie – skąd ja znam tego aktora???? aaa Boardwalk Empire, oczywiście!!!).
 
Oczywiście, że trywializuję, ale podobnie stara się postępować Allen, tworząc klasyczny komediodramat – rozpad i depresja głównej bohaterki skryte są pod zasłona zgrabnego, lekkiego humoru. Kiedy natomiast wyśmiejemy już z siebie cały śmiech – pozostaje uczucie głębokiego smutku, zadumy i goryczy. I muszę przyznać, że choć przynajmniej ze dwa wcześniejsze filmy egocentrycznego reżysera dawały do myślenia, to żaden nie zostawiał widza z takim poczuciem żalu i przygnębienia.

Myślę, że ze względu na typowy dla Allena humor i charakterystyczną neurotyczność postaci „Blue Jasmine” spodoba się każdemu wiernemu fanowi twórcy – natomiast ze względu na przekaz i doskonałą kreację narastającej depresji zaprezentowaną przez cudowną Cate Blanchett (Oscara tej pani!) ma szansę spodobać się też reszcie publiczności. Brawo! Jestem pod dużym wrażeniem!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz