piątek, 3 stycznia 2014

Podsumowanie roku 2013 - "Szału nie ma"

     Powyższe stwierdzenie to chyba najczęstsze słowa wypowiadane przeze mnie po wyjściu z kina i ten rok zdecydowanie wypadł u mnie gorzej od poprzedniego. Mimo wszystko wśród 36 obejrzanych przeze mnie tegorocznych premier kinowych kilka zdołało wzbudzić całkiem spore emocje. Zapraszam na podsumowanie.

NAJLEPSZY FILM

     Wybór w tej kategorii okazał się dla mnie najtrudniejszy, bo w przeciwieństwie do ubiegłego roku, nie znalazłam tytułów które od razu cisnęły mi się na usta na słowo "najlepszy". Postanowiłam jednak wyróżnić trzy tytuły: "28 Hotel Rooms", "Counselor" i "Wenus w futrze". 
     Pierwszy z nich to cudowna, intymna historia rozgrywająca sie w zamkniętych przestrzeniach hoteli,  wzbudzająca mnóstwo emocji i dająca sporo wzruszenia. Nie jest to jednak na pewno kino dla wszystkich i trafi tylko do osób o określonej wrażliwosci, lubiących tego typu ciche, snujące się historie. Jeśli cenicie kino Wong Kar-Waia, filmy typu Closer, Once, Another Year czy Stranger than Fiction to oceniam na 99% szanse, że "28..." też Wam się spodoba...
      "Counselor" i "Wenus w futrze" to natomiast filmy wobec których pewnie nie umiem być obiektywna poprzez wzgląd na ich twórców. "Counselor" (napisany przez C. McCarthy'ego - mojego twórcę wybranego ;) ) został zmiażdżony przez krytykę i zjechany przez część odbiorców. Dla mnie to natomiast film klimatyczny, świeży w formie, angażujący i dobrze zagrany. Zapadł mi mocno w pamięć i myślę, że okazał się sporym prztyczkiem w nos dla niedzielnych widzów, liczących na niewymagającą rozrywkę.
     "Wenus w futrze"to  z kolei  200% Polańskiego w Polanśkim – jeśli lubicie typowe dla tego reżysera zagrania, tematy i klaustrofobiczne przestrzenie, to z pewnością "Wenus..." Was nie zawiedzie. Nie ma tu jednak nic nowatorskiego ani żadnego swieżego przekazu, który nie padłby już wcześniej z ust Romana. Natomiast dla takiego freaka stylu Polańskiego jak ja, film ten był półtora godzinną ucztą.


ROZCZAROWANIA

     Nie spełniły moich oczekiwań dwa filmy, w których pokładałam wielkie nadzieje – "Zero Dark Thirty" i "Dead Man Down". O obu pisałam już wcześniej, więc nie będę poświęcać im wiele miejsca - powiem tylko, że rozczarowania okazały się bolesne, bo rok temu o tej porze dałabym im z miejsca co najmniej 8/10 punktów za sama tematykę, obsadę i klimat bijący z trajlerów. Bardzo liczyłam też na nowe, mroczniejsze oblicze Supermena w "Man of Steel" - musicie przyznać, ze trajlery były zabójcze - otrzymałam niestety tylko parę emo zagrań + półgodzinną, przeciągniętą do granic ludzkiej wytrzymałości rozwałkę na koniec filmu. Stopniem nudności pobił Supermena tylko nowy "Wolverine". Zadaniem tego filmu było zrehabilitowanie postaci rosomaka po wtopie zaliczonej w "Genesis" - tymczasem film Mangolda postanowił solidarnie z poprzednikiem pogrążyć mutanta jeszcze bardziej...




OCZAROWANIA

     Dwa filmy zmiotły mnie z powierzchni Ziemi pod względem wizualnej formy i artystycznego rozmachu – mowa o "Sping Breakers" i "Only God Forgives". Zdaje sobie natomiast sprawę, że zauroczenie to pewnie jednorazowe i filmy te średnio sprawdzą się podczas kolejnych seansów na mniejszych ekranach, bo cała ich moc opiera się na audiowizualnym dopieszczeniu i rozmachu. Świetną robotę wykonał Woody Allen w "Blue Jasmine", czym bardzo mnie zdziwił, bo od dawna nie nakręcil tak smutnego i glębokiego filmu. 
Bardzo pozytywnie zareagowałam na niepozornych "King of Summer". Lubię czasem obejrzeć taki ciepły, mądry ale nie nadęty film.
     Miałam też wyjątkowe szczęście do komedii, bo w poprzednich latach trafiałam albo na  zbyt banalne albo na zbyt żenujące. W tym roku obejrzałam  "Don Jona" i "This is the end", które bardzo przypadły mi do gustu. Szczególne brawa dla obrazu Gordona-Levitta, który mimo tematyki o podwyższonym stopniu ryzyka ani razu nie przekroczył granicy dobrego smaku, nie wprowadził mnie w zażenowanie, a przy tym naprawdę doprowadził do wybuchu salw śmiechu. Można? Można!



PURE FUN

     "Pure Fun" to jedna z moich ulubionych kategorii - szalenie cenię sobie czysto rozrywkową funkcję kina i uwielbiam filmy, które potrafią sprawić po prostu frajdę i delikatnie odmóżdżyć, jednocześnie nie nudząc i zgrabnie ukrywając swoją płytkość i wypełnienie głupotami ;) W tym roku świetnie bawiłam się na "Iron Manie 3", "Star Treku" i zupełnie niespodziewanie na pro-amerykańskiej bajeczce "Olimp w ogniu". Nieoczekiwanie strawny okazał się też "World War Z".
     Dwa filmu zasługują na szczególne wyróżnienie  w tej kategorii –  nowatorska "Gravity", która dosłownie wgniata w kinowy fotel i "Jurassic Park 3d", fundujący słodki powrót do przeszłości wszystkim niedoszłym paleontologom ( ;) ) wychowanym na filmie Spielberga.



MUZYKA

Na pewno zapadł mi w pamięć szalony soundtrack z "Spring Breakers", wypełniony elektronicznymi, świeżymi brzmieniami:




oraz odjechana, nieco mroczna muzyka z "Only God Forgives" z miażdżącym tchawicę kawałkiem "Wanna Fight" na czele:




Te dwa soundtracki w znaczący sposób wpłynęły na wartość artystyczną filmów, z których pochodzą, ale też idealnie nadają się do słuchania nawet w oderwaniu od obrazu. 

Chcę też wyróżnić cudowną, orzeźwiającą, czystą ścieżkę z "Kings of Summer":





 i pociskającą, tyrającą, pseudoreligijną muzę w "Prisoners":




Jeśli zaś chodzi o pojedyncze utwory to najbardziej zapadła mi w pamięć klimatyczna piosenka kończąca "Stokera" (swoją drogą film zasługuje też na szczególną uwagę ze względu na wyjątkowe zdjęcia):





AKTORZY

     Kapitalną role zagrał Joseph Gordon-Levitt w "Don Jonie". Uważam, że to naprawdę sztuka odegrać role niezbyt pojętnego buraka wystawiającego oceny laskom na imprezach i bryndzlującego sie przy porno, tak by wzbudzićc sympatie u widza. Jeśli chodzi o damskie role, to zdecydowanie wymiotła Cate Blanchet u Woody'ego Allena. Dodam, ze nie jestem jakąś wielką fanka talentu tej Pani, a jednak jej interpretacja zagubionej w życiu, smutnej Jasmine totalnie mnie porwała i wzruszyła. Bardzo podobała mi się tez Oprah Winfrey w "Kamerdynerze" – myślę, że zdołała przyćmić Foresta Whitakera w głównej roli. 
      Z drugoplanowych kreacji zapadła mi w pamięć niewielka rolka Brada Pitta w "Adwokacie". 
     Jeśli chodzi o zespół aktorski to kupuje w całości "Don Jona" (rodzina bohatera, koledzy, Scarlett) i "Kings of Summer" (fajne główne postacie + mega śmiesznie przerysowane postacie rodzice). Świetnie wypadł zespół aktorski "Kapitana Philipsa" z Tomem Hanksem na czele, dziarskimi marynarzami i świetnymi występami czarnoskórych naturszczyków w rolach piratów - takich z krwi i kości, a nie bajek i legend ;) .


I jak – zgadzacie sie ze mna czy plotę bzdury? I co Was urzekło w kinach w minionym roku? :)





6 komentarzy:

  1. Cieszę się że doceniłaś "Don Jona" i "This is the End". Świetne kino. "Wolverine" rzeczywiście rozczarowuje. "Supermanowi" wystawiłem znacznie wyższe noty (być może bardziej trafił w mój gust).
    Absolutnie zaś nie zgadzam się z "Zero Dark Thirty". Ja wstawiłem to do najlepszych zeszłego roku. Co widz to gust :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Nie traktuje Zero Dark Thirty jako zlego filmu, tylko wlasnie jako rozczarowanie - moze za duzo po tym filmie sie spodziewalam i za bardzo sie "napalalam" stad taki zawod :)

      Usuń
    4. zrozumiałem za pierwszym komentarzem :) ale rozumiem że coś z google+ się zawiesiło ^^

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń