Kiedy w grudniu wybierałam film, na który chcę iść do kina, odrzuciłam 
„Moneyball” od razu, stwierdzając, że nie może być nic gorszego niż 
dłuuuugi, biograficzny, skrojony pod Oscary film o grze, której zasad 
nigdy nawet nie próbowałam zrozumieć. Wczoraj obejrzałam i jestem bardzo
 pozytywnie zaskoczona! Całość zaczyna się i rozwija, jak w typowym 
dłuuuugim, biograficznym filmie skrojonym pod Oscary, ale kiedy człowiek
 oczekuje, oczywiście głęboko wzruszony, przesłodzonego do bólu 
happy-endu, dostaje przyjemnie orzeźwiającą łyżkę dziegciu :)  No i film jest całkiem zrozumiały nawet dla bejsbolowych ignorantów.
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz