Powyższe stwierdzenie to chyba
najczęstsze słowa wypowiadane przeze mnie po wyjściu z kina i ten rok
zdecydowanie wypadł u mnie gorzej od poprzedniego. Mimo wszystko
wśród 36 obejrzanych przeze mnie tegorocznych premier kinowych
kilka zdołało wzbudzić całkiem spore emocje. Zapraszam na podsumowanie.
NAJLEPSZY FILM
Wybór w tej kategorii okazał się dla
mnie najtrudniejszy, bo w przeciwieństwie do ubiegłego roku, nie
znalazłam tytułów które od razu cisnęły mi się na usta na słowo
"najlepszy". Postanowiłam jednak wyróżnić trzy tytuły: "28 Hotel Rooms", "Counselor" i "Wenus w futrze".
Pierwszy z nich to cudowna, intymna historia rozgrywająca sie w
zamkniętych przestrzeniach hoteli,
wzbudzająca mnóstwo emocji i dająca sporo wzruszenia. Nie jest to
jednak na pewno kino dla wszystkich i trafi tylko do osób o
określonej wrażliwosci, lubiących tego typu ciche, snujące się
historie. Jeśli cenicie kino Wong Kar-Waia, filmy typu Closer, Once,
Another Year czy Stranger than Fiction to oceniam na 99% szanse, że
"28..." też Wam się spodoba...
"Counselor" i "Wenus w futrze" to natomiast
filmy wobec których pewnie nie umiem być obiektywna poprzez wzgląd na ich twórców. "Counselor" (napisany przez C. McCarthy'ego - mojego twórcę wybranego ;) ) został zmiażdżony przez krytykę i zjechany przez część odbiorców. Dla mnie to natomiast film klimatyczny, świeży w formie, angażujący i
dobrze zagrany. Zapadł mi mocno w pamięć i myślę, że okazał się sporym prztyczkiem w nos dla niedzielnych widzów, liczących na niewymagającą rozrywkę.
"Wenus w futrze"to z kolei 200% Polańskiego w
Polanśkim – jeśli lubicie typowe dla tego reżysera zagrania, tematy i
klaustrofobiczne przestrzenie, to z pewnością "Wenus..." Was nie
zawiedzie. Nie ma tu jednak nic nowatorskiego ani żadnego swieżego przekazu,
który nie padłby już wcześniej z ust Romana. Natomiast dla takiego
freaka stylu Polańskiego jak ja, film ten był półtora godzinną ucztą.
ROZCZAROWANIA
Nie spełniły moich oczekiwań dwa
filmy, w których pokładałam wielkie nadzieje – "Zero Dark Thirty" i
"Dead Man Down". O obu pisałam już wcześniej, więc nie będę
poświęcać im wiele miejsca - powiem tylko, że rozczarowania okazały
się bolesne, bo rok temu o tej porze dałabym im z miejsca co najmniej
8/10 punktów za sama tematykę, obsadę i klimat bijący z trajlerów. Bardzo liczyłam też na nowe,
mroczniejsze oblicze Supermena w "Man of Steel" - musicie przyznać, ze trajlery były zabójcze - otrzymałam niestety tylko parę emo zagrań + półgodzinną, przeciągniętą do granic ludzkiej wytrzymałości rozwałkę na koniec filmu.
Stopniem nudności pobił Supermena tylko nowy "Wolverine". Zadaniem tego filmu było zrehabilitowanie postaci rosomaka po wtopie zaliczonej w "Genesis" - tymczasem film Mangolda postanowił solidarnie z poprzednikiem pogrążyć mutanta jeszcze bardziej...
OCZAROWANIA
Dwa filmy zmiotły mnie z powierzchni
Ziemi pod względem wizualnej formy i artystycznego rozmachu – mowa
o "Sping Breakers" i "Only God Forgives". Zdaje sobie natomiast sprawę, że zauroczenie to pewnie jednorazowe i filmy te średnio sprawdzą się
podczas kolejnych seansów na mniejszych ekranach, bo cała ich moc opiera się na audiowizualnym dopieszczeniu i rozmachu. Świetną robotę wykonał Woody Allen w "Blue Jasmine",
czym bardzo mnie zdziwił, bo od dawna nie nakręcil tak smutnego i
glębokiego filmu.
Bardzo pozytywnie zareagowałam na niepozornych
"King of Summer". Lubię czasem obejrzeć taki ciepły, mądry
ale nie nadęty film.
Miałam też wyjątkowe szczęście do komedii, bo w poprzednich latach trafiałam albo na zbyt banalne albo na zbyt żenujące. W tym
roku obejrzałam "Don Jona" i "This is the
end", które bardzo przypadły mi do gustu. Szczególne brawa dla
obrazu Gordona-Levitta, który mimo tematyki o podwyższonym stopniu ryzyka ani
razu nie przekroczył granicy dobrego smaku, nie wprowadził mnie w
zażenowanie, a przy tym naprawdę doprowadził do wybuchu salw śmiechu. Można?
Można!
PURE FUN
"Pure Fun" to jedna z moich ulubionych kategorii - szalenie cenię sobie czysto rozrywkową funkcję kina i uwielbiam filmy, które potrafią sprawić po prostu frajdę i delikatnie odmóżdżyć, jednocześnie nie nudząc i zgrabnie ukrywając swoją płytkość i wypełnienie głupotami ;) W tym roku świetnie bawiłam się na "Iron Manie 3", "Star Treku" i zupełnie niespodziewanie na pro-amerykańskiej bajeczce "Olimp w ogniu". Nieoczekiwanie
strawny okazał się też "World War Z".
Dwa filmu zasługują na szczególne
wyróżnienie w tej kategorii – nowatorska "Gravity", która dosłownie wgniata w kinowy fotel i "Jurassic Park 3d", fundujący słodki powrót do przeszłości wszystkim niedoszłym paleontologom ( ;) ) wychowanym na filmie Spielberga.
MUZYKA
Na pewno zapadł mi w pamięć szalony
soundtrack z "Spring Breakers", wypełniony elektronicznymi, świeżymi brzmieniami:
oraz odjechana, nieco mroczna muzyka z "Only God Forgives" z miażdżącym tchawicę kawałkiem "Wanna Fight" na czele:
Te dwa soundtracki w znaczący sposób wpłynęły na wartość artystyczną filmów, z których pochodzą, ale też idealnie nadają się do słuchania nawet w oderwaniu od obrazu.
Chcę też wyróżnić cudowną, orzeźwiającą, czystą ścieżkę z "Kings of Summer":
i pociskającą, tyrającą, pseudoreligijną muzę w "Prisoners":
Jeśli zaś chodzi o pojedyncze utwory to najbardziej zapadła mi w pamięć klimatyczna piosenka kończąca "Stokera" (swoją drogą film zasługuje też na szczególną uwagę ze względu na wyjątkowe zdjęcia):
AKTORZY
Kapitalną role zagrał Joseph Gordon-Levitt w "Don Jonie".
Uważam, że to naprawdę sztuka odegrać role niezbyt pojętnego buraka wystawiającego oceny laskom na imprezach i bryndzlującego sie przy porno, tak
by wzbudzićc sympatie u widza. Jeśli chodzi o damskie role, to
zdecydowanie wymiotła Cate Blanchet u Woody'ego Allena. Dodam, ze nie
jestem jakąś wielką fanka talentu tej Pani, a jednak jej
interpretacja zagubionej w życiu, smutnej Jasmine totalnie mnie
porwała i wzruszyła. Bardzo podobała mi się tez Oprah Winfrey w
"Kamerdynerze" – myślę, że zdołała przyćmić Foresta Whitakera w głównej roli.
Z drugoplanowych kreacji zapadła mi w pamięć niewielka rolka Brada
Pitta w "Adwokacie".
Jeśli chodzi o zespół aktorski to kupuje w
całości "Don Jona" (rodzina bohatera, koledzy, Scarlett) i
"Kings of Summer" (fajne główne postacie + mega śmiesznie przerysowane
postacie rodzice). Świetnie wypadł zespół aktorski "Kapitana
Philipsa" z Tomem Hanksem na czele, dziarskimi marynarzami i świetnymi występami czarnoskórych naturszczyków w rolach piratów - takich z krwi i kości, a nie bajek i legend ;) .
I jak – zgadzacie sie ze mna czy plotę bzdury? I co Was urzekło w kinach w minionym roku? :)
Cieszę się że doceniłaś "Don Jona" i "This is the End". Świetne kino. "Wolverine" rzeczywiście rozczarowuje. "Supermanowi" wystawiłem znacznie wyższe noty (być może bardziej trafił w mój gust).
OdpowiedzUsuńAbsolutnie zaś nie zgadzam się z "Zero Dark Thirty". Ja wstawiłem to do najlepszych zeszłego roku. Co widz to gust :) Pozdrawiam
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNie traktuje Zero Dark Thirty jako zlego filmu, tylko wlasnie jako rozczarowanie - moze za duzo po tym filmie sie spodziewalam i za bardzo sie "napalalam" stad taki zawod :)
Usuńzrozumiałem za pierwszym komentarzem :) ale rozumiem że coś z google+ się zawiesiło ^^
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń