wtorek, 18 lutego 2014

"Her" czyli "Trzy problemy filmu Spike'a Jonze'a"

Problem pierwszy

Spike Jonze nie może się zdecydować, czy kręci melodramat czy science fiction - nie bardzo wie, czy skupić opowieść na problemach samotnego faceta po przejściach czy na procesie poznawania swoich możliwości w zakresie odczuwania emocji przez obdarzony sztuczną inteligencją System Operacyjny -  a oba wątki w jednym filmie to trochę za dużo. Szczerze mówiąc bardziej spodziewałam się historii o Theodorze - myślałam, że OS będzie tylko dodatkiem i czeka nas tyrająca końcówka w stylu "system przypadkiem restartuje się i po włączeniu okazuje się, że ma wyczyszczoną pamięć", a tymczasem spotyka nas nie lada heca i ja tego do końca nie kupuję...

Problem drugi:

Nigdy nie sądziłam, że uznam za problem obsadzenie w jakimkolwiek filmie Scarlett Johansson, ale tą decyzją Spike Jonze strzelił sobie w stopę. ScarJo jest aktorką znaną, sławną i szeroko rozpoznawalną nie tylko dzięki walorom estetycznym, ale także przez cudowny, seksowny głos. Reżyser nie dał więc widzowi minimalnej szansy postawienia się w roli Theodora - nie wiemy, jak to jest zakochać się w osobie pozbawionej ciała, bo za każdym razem, gdy z głośnika wydobywa się chrypiący głos Scarlett mamy przed oczami jej słodką buzię i ponętne ciało. Myślę, że ciekawszych doświadczeń dostarczyłoby widzowi zatrudnienie do roli Samanthy jakiejś mniej znanej i mniej charakterystycznej aktorki.

Problem trzeci

Kupiłabym tę historię bez mrugnięcia okiem, gdyby zakończyła się kilkanaście minut wcześniej. Jest taki moment, kiedy bohaterowie są "na wakacjach", a Samantha układa dla Theodora piosenkę, która razem śpiewają (btw, przepiekną => Piosenka Samanthy ). Kończą, następuje ściemnienie ekranu i  film powinien się urwać - wtedy moja ocena byłaby o niebo wyższa. Dalsza część zwyczajnie jest przekombinowana i zmienia wymowę całości.

 ***

Jest też czwarty problem, ale to raczej problem ze mną, a nie z filmem Spike'a Jonze'a.  Uważam, że gdybym obejrzała "Her" w innym momencie swojego życia - w jednym z tych, gdy hurtowo wystawiałam podniebne noty filmom typu "Beginners", "In the Mood for Love" czy "Once" - prawdopodobnie wzruszyłabym się do łez i płakała do poduszki jeszcze trzy noce po seansie. Myślę, że każdy samotny singiel w kinie pełnym walentynkowych par musiał przeżyć podczas seansu  prawdziwe catharsis. A ja? Cóż, ja po prostu obejrzałam film z ciekawością i z przyjemnością, ale bez wielkiego wstrząsu i uczucia niewygodnego kłucia za mostkiem...

***

Ponarzekałam, pomarudziłam, ale w ogólnym rozrachunku "Ona" to dla mnie jeden z najciekawszych filmów ostatnich miesięcy i wyżej wymienione zarzuty nie zmniejszają jakoś znacznie przyjemności płynącej z seansu. "Her" to obraz spokojny, nostalgiczny, klimatyczny, okraszony delikatną, subtelną muzyką i wspaniałym, nieco wycofanym aktorstwem Joaquina Phoenixa. Do tego wizja przyszłości kreowana przez reżysera naprawdę do mnie trafia i wypada bardzo oryginalnie na tle wszystkiego, co widziałam do tej pory w kinie. Dla mnie 8/10




5 komentarzy:

  1. Nie widziałem, więc jak na razie mogę się zgodzić z jednym punktem. Mogę potwierdzić że faktyczny stan widza, to w jakiej sytuacji się znajduje może zaważyć na ocenie. Ba ! mogą wystąpić wahania o + - kilka ocen :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego unikam ponownego oglądania filmów, które kiedys tak zrobiły na mnie wielkie wrazenie wlasnie poprzez swoją warstwe emocjonalną - wole je zapamiętać takimi, jakie je czułam kiedyś :)

      Usuń
  2. Więc nadal jestem jedyną osoba na świecie, której ten film się nie podobał?:) Czytałam Twoje punkty i już myślałam, że dołączysz:))

    Ta historia jest dla mnie straszliwie mdła, mimo tych wszystkich niezwykłości. Poza tym irytował mnie główny bohater (od ubrania i sposobu chodzenia bo scenę masturbacji:D). Nastrój tego filmu przygnębiał mnie do tego stopnia, że aż nudził. Może jestem w nieodpowiednim momencie życia?:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi, że Cię rozczarowałam, ale właśnie pomimo dostrzeżonych sporych wad nie mogę powiedzieć, że film mi się nie podobał ;) A co do głównego bohatera mam zupełnie inne odczucia - ale cóż, lubię takich nieśmiałych, fajtłapowatych gości :)

      Przy scenie masturbacji zażenowana nie byłam - bardziej przy pierwszym "seksie" Samanthy i Theodora - ale z reguły sceny seksu, które sa za głośne i zbyt ekspresyjne mnie jakoś nie przekonują ;)

      Usuń
  3. Do dziś się zastanawiam, w czym fenomen tego filmu. Dotrwałem do końca, ale tylko dzięki ogromnemu samozaparciu i paru mocnym kawom...

    OdpowiedzUsuń