Musze przyznać, że rok 2012 przyniósł
wiele zaskoczeń. Najlepiej świadczy o tym fakt, że dwa spośród trzech
najlepszych według mnie filmowych premier w tym roku, obejrzałam w
domowym zaciszu, a nie w kinie, nie podejrzewając nawet przez chwilę, że
okażą się tak wspaniałe!
THE BEST OF 2012
Za najlepsze tegoroczne premiery uznałam niesamowite „Moonrise Kingdom” Wesa Andersona, świetnie zagranego „Coriolanusa” Ralpha Fiennesa i trzymających w napięciu „Łowców głów”
Mortena Tylduma. „Moonrise Kingdom” urzeka swoją baśniowością,
naiwnością i subtelnym, inteligentnym humorem. „Coriolanus” to chyba
najbardziej angażujący emocjonalnie film, jaki obejrzałam w tym roku,
okraszony mnóstwem rewelacyjnych występów aktorskich. Natomiast
skandynawscy „Łowcy głów” zapewniają niesamowity wystrzał adrenaliny od
pierwszej do ostatniej minuty i pokazują, że kino sensacyjne, rozrywkowe
też może być nietuzinkowe i niegłupie.
ROZCZAROWANIA
Największym rozczarowaniem w tym roku był według mnie David Fincher i jego zaledwie solidna „Dziewczyna z tatuażem”. Tak samo Steve McQueen – spodziewałam się miazgi, a „Wstyd” okazał się jedynie dobry. Bardzo jarałam się tez „Prometeuszem”,
szczególnie po obejrzeniu trajlerow, a to, co zobaczyłam na ekranie,
sprawiło mi autentyczna przykrość. Nieporozuminiem okazala się tez tak
zachwalana przez wszystkich „Róża”. Szczerze mówiąc,
podczas seansu zajmowałam się liczeniem kratek na suficie w Multikinie,
co dobitnie świadczy o tym, ze polscy twórcy wciąż nie znajdują metod,
by wzbudzić moje zainteresowanie.
OCZAROWANIA
Tyle
(i tylko tyle) w kwestii marudzenia. Przejdźmy do pochwał, bo – co mnie
bardzo cieszy - więcej w tym roku przeżyłam jednak pozytywnych
zaskoczeń. Podbiły moje serce filmy, po których nie oczekiwałam zbyt
wiele – „Mirror Mirror”, „We Bought a Zoo”, „TAS-M”, „7 Psychopaths”, czy „Hugo 3d”. Ponadto wielką niespodziankę sprawił mi „Dredd 3d”,
który zapowiadał się na wielką kupę, a ostatecznie okazał się brutalną,
ciężkią, hardkorową, rozwałką, nakreconą w starym stylu, przywołującą
na myśl takie klasyki gatunku jak „Predator” czy „Alien”. 2012 rok
obrodził też w kilka naprawdę fajnych horrorów – klimatyczny „Awakening”, bawiący się konwencją „Cabin in The Woods” wciągające „Silent Hill Revelation 3d” czy naprawdę przerażający „Sinister”. Pojawiła się też po raz pierwszy od wielu lat komedia z serii „głupkowate”, która podbiła moje serce – mowa oczywiście o „21 Jump Street”.
GUILTY PLEASURES
Jeśli chodzi o kategorie rozrywkową, bezapelacyjnie zwycięzcą jest „Avengers”, który zapewnił mi blisko dwie godziny jazdy bez trzymanki. Niesamowitym przeżyciem było też obejrzenie „Titanica”
w wersji 3d, zwłaszcza, ze ostatnio widziałam go, kiedy leciał w kinach
– czyli jakieś 12 lat temu. W ogóle ten rok przekonał mnie do obrazów
3d – w tej kategorii brylował „Hugo” Martina Scorsese, a oprócz wspominanego „Titanica”, nieźle wypadło tez nowe „Silent Hill” i „Prometeusz” (pisze tu tylko o samym efekcie 3d, nie o wartości filmu jako filmu ). Raziło mnie natomiast słabe 3d w „Avengers” i niewykorzystanie potencjału tego efektu w „TAS-M” (pajęcze skoki na linach – przecież to wymarzony motyw dla 3d!!!!).
REŻYSERZY
Jeśli chodzi o to, co zaprezentowali moi ulubieni reżyserzy, to rozczarował wspomianny przeze mnie już Fincher. Ale o ile on nakręcił po prostu poprawny, choć małoangażujący film, to na całej linii zawiódł Scott,
niszcząc stworzoną przez siebie legendę Space Jokey’ów. Udowodnił tym
ostatecznie, że dawno wypalił się jako reżyser i swoim nazwiskiem jest w
stanie firmować każdą efektowna kupę, niezależnie od debilizmów
serwowanych przez scenarzystów. Słabiutka okazała się kolejna pocztówka Woddy’ego Allena.
Uwiebiam z całego serca „Vicki Cristine Barcelone” i „Midnight in
Paris”, ale „To Rome with Love” okazało się nie tyle złe, co wtórne i
nudne. Na plus wypadł Olivier Stone, który w „Savages”
ku uciesze gawiedzi, zrobił sobie na chwile odskocznię od lewactwa i
radośnie powrocil do oldskulowej zabawy. Dużą radość swoim fanom
sprawił Roman Polański, który wykorzystal swoje
genialne poczucie humoru w pierwszej od dawna komedii („Carnage”). Nie
roczarowali też spec od kina policyjnego David Ayer („End of watch”) i obiecujący Hillcoat („Lawless”). A na koniec roku wisienką na torcie okazało się „Argo” Bena Afflecka, który udowodnił, ze znakomite „Gone Baby Gone” i „The Town” nie były dzielem przypadku i że posiada wspanialy reżyserki warsztat. Nie mogę tez nie wspomnieć o PT Andersonie,
który może nie należy do grona moich topowych reżyserow, ale na pewno
tworzy filmy piękne i niebanalne. Taki też okazał się „Master” – nadal
jednak uważam, ze piękna forma i wybitne aktorstwo nie zastąpią treści.
AKTORZY
Muszę
przyznać, że więcej w tym roku utkwiło mi w pamięci ról drugoplanowych.
Z pierwszoplanowych kreacji na pewno chcę wyróżnić Ralpha Fiennesa za rolę psychopatycznego Coriolanusa. Niesamowicie wypadł też Joaquin Phoenix w „Mistrzu”, przyćmiewając samego Phillpa Seymoura Hoffmanna. Tradycyjnie wysoki poziom utrzymał Michael Fassbender, tworząc niesamowitą postać w „Shame”. Jeśli chodzi o kobiety to uwiodła mnie jedynie Michelle Williams w „My Week with Marilyn”.
Z drugoplanowych ról spodobały mi się występy Johna Travolty i Benicio Del Toro w „Saveges”, Sama Rockwella w „7 Psychoptahs”, Gary’ego Oldmana w „Lawless”, Briana Coxa w „Coriolanusie” i Kennetha Branagha w „My Week with Marilyn”. Występami w „Cloud Atlas” i „Skyfall” zaciekawił mnie Ben Whishaw. Wspaniale zaprezentowała się też Carey Mulligan w „Shame”.
Najlepsze, najbardziej iskrzące aktorskie duety stworzyli w tym roku Channing Tatum i Jonah Hill w „21 Jump Street” oraz Jake Gyllenhaal i Michael Penna w „End of Watch” (heh, obie pary to policyjni partnerzy, choć filmy z zupełnie innych rejonów kina).
Jak już pisałam najlepszym aktorskim
zespołem jest dla mnie team z „Coriolanusa”. Bardzo podobała mi się też
cała ekipa z „Argo”. Co ciekawe, oba filmy wyreżyserowane zostały przez
aktorów Ponadto strzałem w dziesiątkę okazał się cast do „7 Psychopaths”. Brawa należą się również ekipie z „Avengers”.
MUZYKA
Muzycznie w pamięć wbiły mi się „Moonrise Kingdom”, „Savages”, „Cosmopolis” i „We Bought a Zoo”.
Ścieżka do „Moonrise Kingdom” jest niezwykła, baśniowa i magiczna –
doskonale sprawdza się do słuchania nawet „bez filmu”. W „Savages”
zmieszano popularne utwory z nowoczesnym brzmieniem, przez co powstał
bardzo świeży i róznorodny soundtrack. Rytmiczna, energetyczna,
utrzymana w postmodernistycznym klimacie jest muzyka w „Cosmopolis”
Cronenberga i już choćby dla niej (i dla jej braku w odpowiednich
momentach) warto ten film obejrzeć. Jeśli zaś chodzi o „We Bought a Zoo”
to kompozycje Sigur Ros nie do końca funkcjonują w oderwaniu od obrazu,
ale w dziele Crowe’a wspaniale wpasowują się w ciepły, nostalgiczny
klimat całej opowieści.
POZA KINEM
Kategoria poza kinem jest troszkę
wypaczona, bo tak jak wspomniałam przegapiłam kinowe premiery paru
świetnych filmów, które były wyświetlane w tym roku na ekranach kin w
Polsce i musiałam nadrobić zaleglości w domu – dlatego mimo wszystko
wrzuciłam je do kategorii „Kino”. A z filmów obejrzanych w domu
oczarowal mnie w tym roku cichy i spokojny „Begginers” – taka niepozorna perełka. Godne zapamiętania okazaly się tez „The Help”, „Notebook” czy fenomenalne „In Bruges”, które sprawilo, ze ostatecznie przekonałam się do Colina Farrella. W styczniu obejrzałam też „Melancholię” von Triera, który należy do mojej listy „twórców zakazanych
- muszę przyznać, ze rożni się ona znacznie od pozostałych bełkotów
zwanych „ambitnym kinem europejskim” z dorobku tegoż reżysera. I cały
czas o niej myślę.
zdjęcia źródło: internet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz