Otworzyłam stronę z filmografią Jessicy
pewna, iż z miejsca zarzucę tysiącem pierwszoklasowych tytułów, w
których „daje radę”. Okazało się jednak, że jej wielkość nie jest wcale
dla całego świata taką oczywistością, jak dla mnie, bo takich
oczywisto-mocarnych pozycji wcale na tej liście nie ma ;)
Jakby się nad tym zastanowić, to sama nie potrafię stwierdzić od
kiedy/czemu/jak zaczęła się moja fascynacja tą aktorką. Na pewno
pierwszym filmem z Jess, który zobaczyłam, był dramatyczny „The Debt”, a
zaraz potem obejrzałam (a w zasadzie przewinęłam ;)
) napuszone i napompowane „Tree of Life”. Natomiast kiedy zasiadałam
do seansu „The Help”, byłam już totalnie w Jessice zakochana :)
Mamy więc jakąś dziwną lukę w
czasoprzestrzeni, przypadającą między „Tree of Life” i „The Help” i nie
mam pojęcia, co wtedy zaszło. Jeśli kojarzycie, czy wykazywałam w tym
czasie jakieś symptomy porwania przez kosmitów, byliście świadkami
zażywania przeze mnie większych niż standardowe dawek heroiny albo
wiecie, czy Saturn zakrył wtedy Neptuna i doprowadził do wystąpienia
anomali w polu magnetycznym Ziemi, to dajcie znać – bo nie umiem
racjonalnie wyjaśnić, kiedy nastąpił moment przeistoczenia się Chastain z
„jakiejś tam” aktorki w aktorkę przeze mnie wielbioną ;)
Poniżej wypisałam kryteria, które
pozwalają mi w miarę obiektywnie odróżnić aktora, którego lubię od
aktora, którego wielbię (czyli jestem gotowa stawiać pomniki ku jego
chwale i nazywać dzieci jego imieniem ;)
) Otóż w tym drugim przypadku, tylko dla występu tegoż wielbionego
przeze mnie aktora jestem w stanie zacisnąć zęby, wyłączyć tryb
„zdrowo-rozsądkowy” i obejrzeć:
a. klasyczną komedię romantycznąb. megalomańskie ścierwo od von Triera
c. debilny mózgowysysacz od Michaela Bay’a :)
Jess, na szczęście, dzięki uważnemu i
roztropnemu doborowi ról nie zmusiła mnie nigdy do tych uwłaczających
godności i inteligencji widza seansów, przez co uwielbiam ją jeszcze
bardziej :)
A piszę o Jessice głównie dlatego, że w
najbliższym czasie na ekranach kin pojawią się dwa tytuły z jej
nazwiskiem na liście płac – obsypany deszczem nagród i nominacji „Zero
Dark Thirty” (polski tytuł – a jakże – Wróg nr 1 ://////) i otagowany od
góry do dołu nazwiskiem „Guillermo del Toro” horror o swojsko brzmiącym
tytule „Mama”.
W temacie „Zero Dark Thirty” powiem tyle
- reżyseria K. Bigelow to gwarancja męskiego (!) kina dla dorosłych
(„Strange Days”!!!, „Hurt Locker”!!!), w obsadzie mamy dodatkowo Jasona
Clarke’a i Marka Stronga, trailer kruszy mury i wskrzesza zmarłych z
grobów, a kiedy Jess wypowiada słowa „one hundred percent”, przechodzą
mi ciary po plecach i porażony zostaje mój ośrodek oddychania w rdzeniu
przedłużonym. Do tego strasznie zajarałam się ostatnio tematyką
polowania na terrorystów – cały weekend spędziłam na oglądaniu
genialnego „Homeland” (oglądajcie, ludzie!) i jestem już prawie pewna,
że jak będę duża, to będę pracować w CIA ;)
Jednym słowem – to musi się udać:
„Mama” jest natomiast klasycznym
przykładem kupy, którą obejrzę tylko dla panny Chastain (no dobra, może
też trochę dla NIkolaja Coster-Waldau, ale to troszkę ;) ). Trajler pokazuje nam typowy, oklepany film o duchach i opętaniu,
mamy głupie dzieci, które rysują po ścianach, lalki zakopane w ogródku,
debilnych dorosłych, którzy szepcą i łażą z przerażonymi minami,
nawiedzony domek, chowanie się pod łóżkiem i inne durnoty w ten deseń.
Do tego nie od dziś wiadomo, że Guillermo del Toro firmuje swoim
nazwiskiem co drugi shit w podobnym klimacie, pewnie wcześniej nawet nie
przeglądając scenariusza :)
A jeśli coś jest propagowane jako „produced by Guillermo del Toro”, to
definitywnie znaczy, że reżyserem jest jakiś leszczyk, którego nazwiska
nawet producenci nie potrafią zapamiętać ;)
I w dodatku Jess ma ciemne włosy, ble:
Tak czy inaczej – Jessica Chastain rządzi i to dobra wiadomość dla
świata. Tutaj zobaczcie jak hollywoodzko, glamour i ślicznie wypada na
wręczeniu Złotych Globów:
Z Oscarem też będzie jej do twarzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz