Och, jak duszno, parno, gorąco, ależ
ciężko się oddycha!, pot spływa po brudnych ciałach, wszystko jest
umazane, lepkie, psuje się i śmierdzi, słychać brzęczenie much i
wentylatorów – w takich klimatach zaczyna snuć swoją historię Lee
Daniels. Jego bohaterowie – mieszkańcy jakiegoś małego, florydzkiego
zadupia – to najgorsi rasiści, zwyrodniali mordercy, okrutni
gwałciciele, pedzie-alkoholicy, przestylizowane lalunie z nierówno
nałożonym na starzejące się twarze samoopalaczem. Są kiczowaci,
przerysowani, tandetni, odrażający, dążą powolnie ku samozagładzie. Mamy
wrażenie, ze ulegają rozkładowi za życia, roztapiają się w upale.
Namiętność łączy się tu z
samodestrukcją, uczucia zostały całkowicie zastąpione przez nieokrzesane
pragnienia, miłość jest tożsama ze zrobieniem komuś loda, a seks to
tylko zwierzęca, brutalna kopulacja. I nikt nawet nie udaje, ze ma
zamiar kogoś staromodnie uwieść – wszyscy chcą się tylko pieprzyć.
Historia okraszona jest idealnie oddającą
klimat muzyką i przede wszystkim niespodziewanie-rewelacyjnymi
kreacjami aktorskimi. Stylizacji dopełnia cudowny, ziarnisty filtr,
który świetnie wzmacnia kampowy charakter całego dzieła.
Nie jest to może film w żaden sposób
wybitny, ale ta niespotykana w dzisiejszych czasach niepoprawność i
ordynarność umieszcza „Paperboy’a” na liście „Must see in 2013!” każdego
szanującego się miłośnika niebanalnego kina :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz