"Prisoners" czyli "Depresja +1000"
Ten film jest tak porażająco smutny, że
wszystkie żarty, które zapodałam wcześniej na jego temat i które miałam
zamiar kontynuować przy pisaniu recenzji wydają mi się jakoś strasznie
nie na miejscu (no dobra, wciąż aktualne pozostają te o brodzie Hugh
Jackmana ;) ). Intrygujący jest natomiast fakt, że 15
minut po seansie film ulatuje z głowy i w zasadzie nie mam na jego temat
głębszych refleksji… Ale co ja mogę wiedzieć – złapałam się na tym, że
bronię księży-pedofilów, więc małe, słodkie, porwane dziewczynki pewnie
średnio chwytają mnie za serce. Tak czy siak to wciąż solidny thriller, ukazujący nieskuteczne,
wlokące się śledztwo (szalenie kręcą mnie takie motywy!!!) z genialnym
Gyllenhaalem w roli wcale-nie-takiego-bystrego-jak-by-się-wydawało
policjanta (i za to też plus, bo daleko mu do znanych z kultowych
kryminałów rasowych detektywów-bystrzaków) i kopiącą po głowie,
pseudoreligijną muzą – taką, że aż ciary przechodzą… Brrrr.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz