Musiałam trochę ochłonąć i przejrzeć
dokładnie listy, ale oznajmiam radośnie, iż na półmetku moich kinowych
zmagań, trafiłam wreszcie na prawdziwą perłę :)
Nie będzie kłamstwem, jeśli powiem, że o wizycie w kinie przesądziła
obecność w trajlerach Nikolaja „Kingslejera” Coster-Waldau i aż nie chcę
myśleć, co bym przegapiła, gdyby moje kobiece upodobanie do
niepodciętych i niedogolonych blondynów nie wzięło góry nad torsjami
jakich dostaję na dźwięk słów „skandynawskie kino” :D
W „Łowcach Głów” uwodzą nas pełnokrwiste,
świetnie rozpisane i genialnie zagrane postacie, wciąga niebanalna
intryga, oparta na pięknie rozrzuconych po lodówkach i szafach tropach,
które cudownie połączą się w finale ku uciesze gawiedzi, urzeka płynne
przejście z konwencji sterylnego heist movie do rasowego survivalu,
dodaje smaku szczypta klasowego gore… Najważniejszą sprawą jest jednak
główny bohater – szczerze polubiłam gościa od pierwszej sekundy i całym
sercem i duszą, obgryzając paznokcie i gryząc usta do krwi, kibicowałam
mu – ile sił – walcz!!! broń się!!! uciekaaaaj!!!! TAK TYYYyyy, który
masz 168 cm wzrostu!!! A NIE ty 190 centymetrowy Jaime Lannisterze!!! ;)
Jeszcze w grudniu byłam pewna, że takie
emocje i pierwsze miejsce w półrocznym rankingu ma zaklepane Fincher i
jego adaptacja książki nieboszczyka Larssona – a tu proszę – film na
podstawie prozy nie-nieboszczyka Jo Nesbo wygrywa w przedbiegach.
Norwegia-Szwecja 1:0 :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz