Nowy film Woody’ego Allena wypada nader
poważnie na tle poprzednich kilku propozycji słynnego reżysera – po
pierwsze daje do myślenia (czy ja też w obliczu katastrofy finansowej
zostawiłabym sobie walizki Louis Vuitton ;) ), po drugie uczy (najpierw rozwiedź się ze zdradzającym mężem i
zgarnij pół królestwa, a dopiero potem dzwoń po FBI), po trzecie zmusza
do poszukiwań (Filmwebie – skąd ja znam tego aktora???? aaa Boardwalk
Empire, oczywiście!!!).
Oczywiście, że trywializuję, ale podobnie
stara się postępować Allen, tworząc klasyczny komediodramat – rozpad i
depresja głównej bohaterki skryte są pod zasłona zgrabnego, lekkiego
humoru. Kiedy natomiast wyśmiejemy już z siebie cały śmiech – pozostaje
uczucie głębokiego smutku, zadumy i goryczy. I muszę przyznać, że choć
przynajmniej ze dwa wcześniejsze filmy egocentrycznego reżysera dawały
do myślenia, to żaden nie zostawiał widza z takim poczuciem żalu i
przygnębienia.
Myślę, że ze względu na typowy dla Allena
humor i charakterystyczną neurotyczność postaci „Blue Jasmine” spodoba
się każdemu wiernemu fanowi twórcy – natomiast ze względu na przekaz i
doskonałą kreację narastającej depresji zaprezentowaną przez cudowną
Cate Blanchett (Oscara tej pani!) ma szansę spodobać się też reszcie
publiczności. Brawo! Jestem pod dużym wrażeniem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz