W tym miejscu scenarzysta przestaje być dobrym wujkiem i zaczyna być sobą – witajcie w świecie Cormaca McCarthy’ego! Nie da się żyć w tym świecie, nie stając się jego częścią! Tu nie ma miejsca na nadzieję i optymizm. Podjąłeś złą decyzję, schodząc na drogę grzechu – nie ma dla ciebie ratunku. Cormac to 100% nihilista i fatalista – funduje bohaterom piekło na Ziemi, a potem beznamiętnie przygląda się, jak wiją się i męczą, nie znajdując pocieszenia ani ulgi.
„Adwokat” nie należy do filmów łatwych i
przyjemnych, „Adwokat” to nie jest kino rozrywkowe, nie zabieraj się za
„Adwokata”, jeśli przyciąga cię tylko nazwisko Ridley’a Scotta –
reżysera w tym filmie nie ma. A jeśli jest, to tylko po to, by
realizować wizję zafascynowanego złym pierwiastkiem ludzkiej natury
scenarzysty.
Dżizas, spojrzałam właśnie na druzgocące
oceny „Adwokata” na portalach filmowych – haha, już widzę te
rozczarowane hordy biegnące z coca-colą w ręku na „nowy thriller twórcy
Gladiatora z Pittem, Bardemem i cyckami Penelope Cruiz”, dostające w
zamian niemal biblijną przypowieść o zlych wyborach i klasyczny, cormacowski moralitet o skutkach grzechu ;) Dysonans na miarę zeszłorocznego „Cosmopolis” i obecnych tłumnie na seansach fanek Roberta Pattinsona ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz