czwartek, 7 stycznia 2016

"Big Short" czyli "Kryzys po amerykańsku"

"Big Short" to film  świeży, energetyzujący i wciągający. Przyznaję bez bicia - nie wszystko do końca rozumiałam (wszak oszczędności trzymam w śwince ;)) - ale doskonałe aktorstwo, wspaniały montaż i dynamika historii wynagrodziły mi całkowicie zawiłe meandry terminologii bankowej. Mimo iż obraz Adama McKay'a kreuje się na WAŻNY, niekiedy wręcz mesjanistyczny, to czyni to z gracją i  bez wielkiego nadęcia - powietrze z balona spuszcza zapewne spora dawka humoru, którą nam serwuje. O sile "Big Short" stanowią jednak przede wszystkim różnorodne, doskonale rozpisane i fenomenalnie zagrane postaci. Michael Perry, Mark Baum i Jared Vennett  to totalni dziwacy, ale wcielający się w nich Christian Bale, Steve Carell i Ryan Gosling choć niekiedy ostro szarżują, to ani przez chwilę nie pozwalają swoim bohaterom przekroczyć cienkiej granicy dzielącej geniuszy od pajaców (specjalne wyróżnienie dla Carella, który do tej pory średnio mnie do siebie przekonywał!). Cudowanie radzą też sobie odtwórcy mniejszych, drugoplanowych rólek, ze szczególnym wskazaniem na całą ekipę Marka Bauma - no po prostu BAJKA! Kupuję też całkowicie burzenie czwartej ściany i puszczanie oczek do widza - te zabiegi wprowadzają do filmu nieco sarkazmu, a także pozwalają na totalne wciągnięcie się w opowieść. Polecam z całego serca - "Big Short" zapewni Wam doskonałą rozrywkę, jednocześnie przemycając  troszeczkę morału ;).



PS. Myślę, że  jeszcze więcej funu mogą czerpać z seansu osoby obcykane w bankowo-giełdowym świecie. Z drugiej strony może być tak, że cała ta ekonomiczna nowomowa jest na poziomie terminologii medycznej w "Na dobre i na złe" i tylko dla totalnego laika wydaje się zawiła i skomplikowana ;). Może jak mój brat obejrzy, to rozwieje moje wątpliwości ;).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz