niedziela, 18 stycznia 2015

"Blackhat" czyli "Arcydzieło, którego Ci nie polecam"

Na najnowszy film Michaela Manna szłam do kina przerażona. Słabe plakaty, niezachęcające trajlery, wylanie nań wiadra pomyj przez recenzentów i na dokładkę  żenujący polski tytuł - "Haker", który z pewnością przyciągnie na seans publiczność, niebędącą jego targetem... Nawet  Chris Hemsworth - jeden z moich ulubionych ostatnio aktorów, średnio pasował mi do roli mannowskiego bohatera i jego występ w "Blackhacie" jakoś wyjątkowo nie podnosił mi tętna... Otuchy dodawał mi jedynie fakt, iż moje ukochane "Miami Vice" też zostało przez krytykę filmową zjechane od góry do dołu, a  po dziesiątym seansie nie wyobrażałam sobie zastąpienia hejtowanego przeze mnie latami Colina Farrella kimkolwiek innym :)

Jednak kiedy tylko seans się rozpoczął, wszystkie wątpliwości rozwiały się w mgnieniu oka i poczułam TO. TO specyficzne uczucie obcowania z filmem wyjątkowym, niezwykłym i trafiającym dokładnie w mój filmowy gust. Historia przedstawiona w najnowszym dziele twórcy "Gorączki" jest prosta, klasyczna, może nawet trochę naiwna i głupiutka. Nie ma to jednak żadnego znaczenia, gdyż styl kręcenia zdjęć i snucia historii charakterystyczny dla Michaela Manna wynosi ją na zupełnie inny poziom. Wspaniały klimat - zimny i odhumanizowany, podszyty dziwną, pulsująca gdzieś pod powierzchnią melancholią, niezwykłe ujęcia panoram miast, wyjątkowe sceny strzelanin - wydaje się, że inni twórcy są jakieś miliardy lat świetlnych za Mannem, jeśli chodzi o te elementy. Nawet Hemswortha w mannowskim świecie kupiłam od razu. I wątek romantyczny - nieprzesłodzony, subtelny, niespowalniający akcji - a rzadko kiedy wątki miłosne mnie nie irytują w typowo męskich filmach ;) "Blackhat" to też dzieło po prostu piękne wizualnie. Kilka scen to prawdziwe perełki ( strzelanina przy kontenerach, scena erotyczna, końcowa rozwałka) i już nie mogę się doczekać, kiedy obejrzę je ponownie.

Czy polecam Wam ten film? Nie, zdecydowanie nie. Jestem w 100% przekonana, że nie podejdzie większości osób, łaknących dobrego kina sensacyjnego. Nie zachwyci też sporej części fanów Michaela Manna. Jeśli jednak tak jak ja potraficie oglądać "Miami Vice" kilka razy pod rząd i krzywiliście się na kręcony pod publiczkę poprzedni film reżysera ("Public Enemies", z którego zresztą Mann też nie jest do końca zadowolony) to możecie spróbować. Myślę, że na 100% film spodoba się tylko Mannowi i kilku  ortodoksyjnym fanom jego dojrzałego stylu (do których zaliczę skromnie siebie ;)). Moja ocena?  Cóż,  jestem pewna, że kiedy po raz kolejny odpalę sobie na DVD "Miami Vice", zaraz po nim poleci "Blackhat" :)

9/10



2 komentarze:

  1. Kurcze nie pisz recenzji jak masz okres! Po przeczytaniu Twojej recenzji filmu miałem iść do kina na ten film, nie poszedłem, teraz żałuję i nie polecam znajomym mimo że film jest znakomity.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytaj jeszcze raz to, co napisałeś, bo ja nic z tego nie rozumiem :D

      Usuń