niedziela, 16 grudnia 2012

"Drive" czyli "Love-story dla brutali"

Dla mnie bomba. W ogóle nie pojmuje, jak ten film może nudzić – a z reguly znudzić mnie łatwo – niespieszne tempo w Drive jest porywające i totalnie pochłaniające, ani przez chwilę nie mogłam oderwać wzroku od ekranu.
Muza – kosmos. Gosling – kosmos. Cały drugi plan – rewelacja.
I ogólnie mi jakoś Drive przywiał na myśl „Miami Vice” – miasto jako cichy bohater filmu, mało dialogów, niesamowita chemia między bohaterami, dopieszczone do granic możliwości zdjęcia. Z „Miami Vice” mam tak, ze uwielbiam ten film oglądać do nieprzytomności, czasem kilka razy pod rząd rozkoszując się specyficznym, odhumanizowanym klimatem, który ubóstwiam. Wydaje mi się, ze z Drive może być podobnie. Już ściągam i pewnie jeszcze dziś obejrzę drugi raz. Pewnie, że film ma wady, ale przymykam na to oczy, bo jest mega-hipnotyzujący… Cudowny, smutny, nostalgiczny.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz