sobota, 1 grudnia 2012

"Moonrise Kingdom" czyli "Magia od Wesa Andersona"

Znacie Wesa Andersona? Ależ ten facet ma poczucie humoru – inteligentne, delikatnie absurdalne, leciutko ironiczne, takie jakby ciut zawadiackie.

A wiecie, jakie filmy najbardziej lubię? Te subtelnie wypełnione od spodu dziwną magią, czarem, blaskiem; takie, w których bliżej nieokreślone „coś” pulsuje pod powierzchnią – trochę tajemniczo, trochę przyciągająco, trochę złowieszczo.

A co może powstać, kiedy obdarzony idealnym poczuciem humoru reżyser-wizjoner stworzy taki właśnie film? No na przykład „Moonrise Kingdom”.

Słodko-gorzka, mocno nostalgiczna, pozbawiona sztampy, urokliwa, nasycona cudownością, podszyta baśniowością, lekka, ale nie banalna historia. O zderzeniu dziecięcej naiwności i wiary w spełnienie marzeń ze zgnuśnieniem, biurokracją, monotonią, rezygnacją u dorosłych. Tematyka może niezbyt odkrywcza, akcja – może nawet schematyczna, zgoda. Jeśli jednak do całości dodamy niebywały talent Andersona do snucia historii, brak napuszenia, perfekcyjnie wystylizowane kadry i okrasimy całość elektryzującą muzyką, powstanie idealne połączenie kina artystycznego z komercyjnym. Dla mnie bomba.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz