piątek, 25 maja 2012

"Iron Sky" czyli "Kosmonazistyczne jaja"

Jeśli film z założenia ma być głupi, to naturalne jest, że pewne rzeczy wybacza mu się bez przeszkód i zwala wszystko na konwencję. Infantylna treść – wybaczona, schematyczni do bólu bohaterowie – wybaczeni, akcja w której banał goni banał – wybaczona… Niestety, mimo szczerej sympatii do tej produkcji (sfinansowanej w dużej mierze przed fanów!) nie da się przejść do porządku dziennego nad nieporadnością reżysera, który średnio radzi sobie ze stopniowaniem akcji i wytwarzaniem napięcia. Dużo scen jest po prostu zbyt wolnych, muzyka nie współgra z filmem i na ekran zwyczajnie wkrada się nuda. A nuda jak powszechnie wiadomo – zabija. Mimo wszystko fajnie, że w Europie potrafi powstać film kręcony bez połkniętego przez twórców kija, do tego z techniczną stroną (w tym CGI) na naprawdę hollywoodzkim(!) poziomie.

I jak na film, przed którego seansem miał miejsce dialog: „Myślałam, że Ty chciałeś iść na ten film” „A ja myślałem, że to Ty chciałaś iść na ten film” – to całość i tak wypada na plus i jest całkiem spoko ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz