poniedziałek, 12 stycznia 2015

"Whiplash" czyli "Ciężka praca (nie) popłaca"

"Whiplash"! TADAM!!! Pierwszy seans w kinie AD 2015 i od razu BINGO!!! Obejrzałam wczoraj jeden z najlepszych filmów w moim życiu, a poziom emocji jaki przeżyłam mogę porównać chyba tylko do piątego sezonu "Shield", bo żadna inna produkcja nie przychodzi mi do głowy :) Zarysu historii przedstawionej w filmie Chazelle'go nie będę Wam przedstawiać, bo a). jak stali czytelnicy za pewne zauważyli nie mam tego w zwyczaju  ;) b). sama historia przedstawiona na ekranie nie robi takiego wrażenia jak sposób, w jaki została widzom przekazana. "Whiplash" bowiem miażdży, moi Drodzy  i to  bardzo konkretnie, na dwóch płaszczyznach - aktorskiej i realizacyjnej.
Jeśli chodzi o aktorstwo, to muszę przyznać, że to, co wyczyniają w filmie Teller i Simmons przechodzi ludzkie pojęcie i wywołuje szeroki uśmiech totalnej satysfakcji na ustach. Kreacja J.K. Simmonsa nie mogła być dla mnie zaskoczeniem. Gdzieniegdzie na blogach czytam, że J.K. był do tej pory tłem i nikt się po nim nie mógł spodziewać takiej nieziemskiej kreacji... Oczom nie wierzę i przecieram je ze zdumienia! Gdzie Wy byliście, moi Drodzy, kiedy HBO wypuszczało arcygenialny serial "Oz", a Simmons wprawiał Wszechświat w osłupienie, a mnie doprowadzał do ekstazy, wcielając się w postać więziennego psycho-naziola  Schillingera??? Fletcher według mnie powstał na bazie z Schillingera, do której dodano rozwój warsztatowy, wielowymiarowość i wrażliwość muzyka (która niewątpliwie przewyższa wrażliwość naziola-zwyrola ;)) Coś w stylu -  do zwykłego ciasta WZ dodajemy kakao, wiśnie i otrzymujemy Fale Dunaju ;) (hmmm albo Japońskiego Murzynka - nie wiem, umiem piec tylko sernik ;) ). Także Simmons niszczy, ale nie mógłby niszczyć z taką mocą, gdyby nie posiadał równorzednego dla siebie partnera w osobie Milesa Tellera. Gwiazda "Project X" wciela się w wymagającą  rolę z taką łatwością i lekkością, że aż trudno uwierzyć, że do tej pory 28 letni aktor nie grywał jakiś szczególnie skomplikowanych postaci.
Pojedynki miedzy uczniem a nauczycielem sycą jednak nie tylko dzięki fenomenalnemu aktorstwu. Napięcie w filmie jest potęgowane przez mistrzowską realizację na poziomie technicznym - muzykę, zdjęcia, montaż, montaż dźwięku... Wszystkie te elementy nadają filmowi niesamowitego tempa i wsysają widza w kinowy fotel z siłą czarnej dziury, sprawiając, że z pozoru banalny film o muzyce wywołuje więcej emocji niż niejeden rasowy thriller.

Do tego przyjemnie zaskoczył mnie końcowy twist - szczerze mówiąc, nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy ;) A finałowa scena to po prostu arcymistrzostwo. Brak mi słów, by opisać swoje uczucia podczas jej oglądania. Podniecenie, podekscytowanie, rozkosz.

Jak widzicie - "Whiplash" mnie zachwycił. Szczerze? Dla mnie ten film nie ma wad. Jest idealny, totalny, kompletny. Zawsze po wyjściu z kina nachodzą mnie różne myśli "fajnie, fajnie, ale w tej scenie zmieniłabym to i to" albo "w sumie super, szkoda tylko, że w zakończeniu popsuli to i tamto" - o wyjatkowości filmu Chazelle'go niech świadczy fakt, że nie zmieniłabym w nim ani jednej sceny! Ani jednego zdania! Ani jednej klatki! Uwielbiam, ubóstwiam, polecam z całego serca! Koniecznie w kinie!!!

9/10

PS. Aaaa, no i jeszcze +10 do lansu za rozwinięcie wątku romantycznego ;) Heh.





2 komentarze:

  1. Świetnie się to czyta Rozalio. Euforia po seansie dodała Ci skrzydeł :) Mi się udało zaliczyć ten seans na naszym Camerimage. Piękny moment gdy widzowie zaczęli klaskać po napisach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam ju z dawno Twoją recenzję i kilka innych, równie pochlebnych i nie mogłam się doczekać premiery :) Sama też miałam ochotę wstać i klaskać, a jeszcze większą ochotę miałam zostać na kolejny seans. Teraz piszę podsumowanie 2014, ale cóż - u mnie "Whiplash" będzie musiał poczekać do podsumowania 2015... ;)

      Usuń