czwartek, 27 listopada 2014

"Listopadowy misz-masz" czyli "Degrengolada moralna i nowe dinozaury"

Ależ zachwycił mnie nowy film jednego z moich kinowych guru - Davida Cronenberga!!! Podjęta tematyka i zastosowana forma nie będą żadnym zaskoczeniem dla fanów twórczości Kanadyjczyka. W  "Mapach gwiazd" wybitny reżyser w fantastyczny sposób przedstawił po raz kolejny wizję rozkładu trawionego patologią społeczeństwa, dysfunkcyjnych relacji międzyludzkich i widm pożerających człowieczeństwo. Odrealniony,  oniryczny klimat charakterystyczny dla filmów tego twórcy został  zbudowany za pomocą absolutnej ciszy przemieszanej z prostymi, niepokojącymi motywami muzycznymi.  Obraz jest zimny, surowy, iście cronenbergowski. Cała ta wizja nie byłaby jednak tak cudownie tyrająca, gdyby nie popisy wyjątkowo zdolnej ekipy aktorskiej. Wspaniałe role Mii Wasikowski i Julianne Moore nie powinny być dla nikogo zaskoczeniem, a o tym, ze Robert Patinsson potrafi grać przekonałam się już w "Cosmopolis". Prawdziwym odkryciem okazał się natomiast dla mnie Evan Bird, którego możecie kojarzyć z małej roli w serialu "The Killing". Dzieciak naprawdę ma potencjał! Filmów Cronenberga się nie ogląda, nimi się nasiąka. "Mapami Gwiazd" przesiąknęłam do szpiku kości. Zacne dzieło!

8/10




W podobnych do Cronenberga rejonach porusza się w swoim debiucie reżyserskim Dan Gilroy. "Nightcrawler"  opisywany jest przez recenzentów jako krytyka mediów, ale według mnie autor sięga dużo głębiej i wnikliwej ocenie  poddaje nie tylko media, ale i całe społeczeństwo. Świat w filmie rozpada się, wartości moralne ulegają zanikowi, a pierwszeństwo na drodze ku spełnieniu american dream mają socjopaci i psychole,  zdecydowanie lepiej umiejący poruszać się po przeżartej korporacyjną papką rzeczywistości. Okrutny, cyniczny, bezwzględny Lou Bloom, w interpretacji Jake'a Gyllenhaala, bezapelacyjnie góruje nad prostolinijnym, uczciwym Rickiem, pełniącym rolę jego sumienia, a raczej tego, co z niego pozostało. Iskrzenie na linii Gyllenhaal-Ahmed i rozpisane między nimi dialogi zdecydowanie napędzają film i trzeba przyznać, że obaj aktorzy zagrali fenomenalnie. Blady, rachityczny Gyllenhaal, z zapadniętymi policzkami i opadniętymi barkami sprawia wrażenie dosłownie pozbawionego kręgosłupa, nawet w sferze fizycznej. Odnoszę wrażenie, że musiał  wyhodować sobie nadczynność tarczycy na potrzeby roli, bo postać Lou Blooma zdaje się leżeć daleko poza obszarem jego dotychczasowego emploi. Riz Ahmed wcale nie zostaje za nim w tyle - grana przez niego postać nie jest może tak charakterystyczna, ale wspaniale sprawdza się jako nośnik dla widza - wzbudza sympatię, współczucie, troskę. Trzecim bohaterem "Wolnego strzelca" reżyser uczynił Los Angeles. Nocne panoramy, neony, pasma autostrad zostały fantastycznie sfotografowane przez autora zdjęć i wraz z muzyką tworzą niepowtarzalny, nieco odrealniony klimat wielkiego miasta zanurzonego w grzechu. Historia wciąga, tematyka zmusza do przemyśleń, ale nie przytłacza swoim ciężarem, a całość cieszy i oko i ucho.Warto zobaczyć.

7/10





No i na koniec trajler wyczekiwany przeze mnie mocniej niż wszystkie filmowe premiery tego roku. Mowa oczywiście o "Jurassic World". Po obejrzeniu jestem umiarkowanie zadowolona, ale oczywiście i tak się jaram! Dinozaury zawsze spoko, Chris Pratt w sumie też, ale oswojone raptorki zapieprzające na ratunek ludzkości... yyyy, no nie, już nie bardzo. Pozostaje mi więc obrywać nóżki  laleczkom voodoo w intencji scenariusza - żeby nie był jakiś wybitnie idiotyczny i ściskać kciuki za grafików - żeby do premiery ogarnęli *ujowe CGI  ;) Tak czy siak - szykuje się mega zabawa na moje trzydzieste urodziny :D



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz