wtorek, 25 września 2012

"Savages" czyli "Zioło, kartele i nogi Blake Lively"

Swoimi ostatnimi dokonaniami Olivier Stone wyrzucił siebie z hukiem z listy moich topowych reżyserów (pewnie nad tym strasznie ubolewa i musi chodzić do psychoterapeuty ;)) i na „Saveges” śliniłam się tylko ze względu na Blake Lively – mój aktualny numer jeden na liście kobiet, które mnie inspirują.

Tymczasem jest naprawdę świetnie! Oldskulowo, bezkompromisowo, brutalnie, w starym stone’owskim stylu, z odrobiną psychodeli i wiksy, ale przy tym bardzo świeżo. „Saveges” przywodzi na myśl kultowe „U-turn”, a w pewnych momentach nawet troszkę „Urodzonych morderców”.

Blake robi to, co ma robić – jest piękna, fajnie wypada Kirch jako koleś, którego ewidentnie jara rozwałka i wojna, tarmosi również zazwyczaj nietrawiony przeze mnie Travolta, kradnąc kilka scen, ale prawdziwą jazdę urządza Benicio del Toro w roli obleśnego psychopopaty-zwyrola. Mrał.
Do tego orzeźwiający, energetyczny soundtrack, w którym fajnie przeplatają się świeże, letnie kawałki z elektronicznymi, czystymi dźwiękami i nawet odrobiną meksykańskiego hip-hopu. Super, polecam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz