sobota, 28 września 2013

Lista przebojów: Najbardziej niedoceniane filmy

Jako fanka wszelakich rankingów, katalogów, wyliczeń, podsumowań i  notowań (będę się upierać, że to fetyszystyczne, ocierające się wręcz o nerwicę natrectw zamiłowanie jest dowodem na większą scisłość mojego umysłu niż się powszechnie wszystkim wydaje, kiedy oglądają moje świadectwa z matematyki :) ) postanowiłam zainicjować nowy cykl na moim blogu. W dwóch-trzech zdaniach (wielokrotnie złożonych :)) zamierzam opowiadać Wam o filmach w ramach konkretnej, wymyślonej przeze mnie bardziej lub mniej spontanicznie kategorii.

Na pierwszy rzut idą filmy „Najbardziej niedoceniane” czyli produkcje, które mimo swojej wybitności i fantastyczności nie są powszechnie zaliczane do ścisłego topu – nad czym oczywiście ubolewam i zamierzam iście pozytywistycznie rozpocząć pracę od podstaw, by to zmienić ;)
Kolejność przypadkowa:

1. Blood In, Blood Out to tytuł, którego nie wymienia się jednym tchem z arcydziełami gatunku takimi jak „Casino”, „Scarface” czy „Goodfellas”, a ja zupełnie nie rozumiem z jakiego powodu. Historia jest pięknie klasyczna, klimat oldskulowy, bohaterowie krwiści i wyraźni, a całość  to po prostu jedna wielka emocjonalna petarda. Uważam, ze film ten wydusi morze łez z każdego, nawet największego twardziela – to co? – czy jest tu jakiś największy twardziel, który podejmie rękawicę? ;)




2. Chaser – to z kolei ulepszona i bardziej bezkompromisowa wersja starego, dobrego „Seven”. Jest w tym filmie scena rozłupywania wpół przytomnej kobiecie głowy dłutem, w czasie której po prostu leżę i kwiczę z radości, że ktoś w dzisiejszych czasach potrafi stworzyć jeszcze takie dzieło. Oczywiście ten masterpiece nie mógł powstać w pg-13 Ameryce ani artystycznie spedalonej Europie, dlatego wpędzająca mnie dzień w dzień w depresję druzgocąco niska popularność „Chasera” wcale nie dziwi, gdyż seans wymaga akrobatycznej wręcz gimnastyki umysłu, by odróżnić od siebie bohaterów ;) Kiedy jednak posiądziemy ten jakże ważny dla zapoznawania się z twórczością azjatycką skill czeka nas mięsisty kawał brutalnego, bezkompromisowego kina, po którym podniecenie nie opadnie przez długie miesiące.





3. 2046 – „Spragnieni Miłości – najbardziej znany film Wong Kar Waia stanowi zaledwie preludium do zasygnalizowania problematyki, którą w „2046″ reżyser pogłębił i przecisnął przez drobniutkie sito, by wydobyć na wierzch całą gorzką esencję. Jeśli po seansie „Spragnionych” poczuliście lekkie rozdarcie i uwieranie, to liczcie się z tym, że po „2046″ zostaniecie obdarci ze skóry, rozłupani i rozbici na miliardy drobnych kawałeczków. I zapewniam Was że miną wieki świetlne nim pozbieracie się do kupy… Oczywiście stylistyka i wymowa tego filmu trafi tylko do ludzi o określonej wrażliwości, ale jeśli lubicie  filmy-perełki, ciche, snujące się miedzy dwoma-trzema bohaterami, niedopowiedziane, oparte na drganiach i skupione na tym, co znajduje się „miedzy ustami a brzegiem pucharu” – to jest to Wasz „must seen”.





4. Man Who Wasn’t Therewspaniały, rasowy snuj, który zajmuje z reguły końcowe miejsca w zestawieniach filmów braci Coen – a ja mimo upływu lat i wielu wnikliwych przemyśleń wciąż nie zgłębiłam Wszechświata na tyle, aby zrozumieć czemu ;) . „Człowiek, którego nie było” to stylizowana na kino noir klimaciarska opowieść z Billy’m Bobem Thortonem (przekozacka rola! zresztą w ogóle BB jest przekozacki!) w roli znudzonego życiem i gardzącego swoją bezcelową egzystencją everymana, z którym każdy z nas może się utożsamiać i trzymać sztamę ;) Aaaa, w filmie występują też kosmici i Scarlett Johansson ;) Dla mnie to szlagier Coenów i przy tym  jedna z najsmutniejszych opowieści, jakie kiedykolwiek widziałam.







5. Halloween 2 – napisałabym, ze ten horror to mistrzostwo świata, ale używam tego określenia do opisania tego, co zrobił Rob Zombie z pierwsza częścią omszałego i nudnego „Halloween” Carpentera i dlatego teraz przychodzi mi zmierzyć się z własną bezradnością wobec końca skali zajebistości i niemożnością opisania słowami jak fenomenalnym filmem jest druga część halloweenowego remake’u ;) Soooołłł – nawet nie odważę się próbować sprostać temu zadaniu – obejrzyjcie to arcy-arcy-arcydzieło (które – olaboga – nawet nie trafiło do  kin, bo pewnie dystrybutorzy wybrali jakąś Piłę 15 trzy de :>), a przekonacie się sami, że mówię prawdę ;)




PS. Aha, jeśli ktoś lubi horrory z nutka czarnego humoru w tle niech odpuści – Rob Zombie to 100% samiec alfa – jego seria "Halloween" to   ultrapoważne filmy dla dorosłych i nie ma tu miejsca na kretyńskie żarty i puszczanie oczek do gawiedzi.
No. To moje typy znacie. Post jest też moją odpowiedzią na tak często zadawane pytanie – „co obejrzeć???”. To be continued. Soon ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz