niedziela, 9 listopada 2014

"Interstellar" czyli "Kosmiczna katastrofa"

Mam ostatnio dobry nastrój i  NAPRAWDE NAPRAWADE NAPRAWDE chciałam się dobrze bawić na najnowszym filmie Christophera Nolana!!! I tak, postanowiłam:

A. przymknąć oko na to, że Nolan nie potrafi pisać dobrych, naturalnie brzmiących dialogów, a stworzone przez niego postacie są tylko tekturowymi narzędziami ekspozycji. Niech mu będzie - nie na tych elementach opiera się siła jego historii, a zawsze to jednak lepiej, gdy drętwe dialogi padają z ust Jessicy Chastain (love forever do potegi entej) niż kogokolwiek innego w kosmosie ;)

B. wybaczyć patetyczny, napompowany do granic Wszechświata ton - no heeeej, film opowiada przecież o pionierskiej eksploracji kosmosu. To chyba całkiem realne, że bohaterowie są tym podjarani i rozmowy na statku kosmicznym mogą być bardziej natchnione i sztywne niż te w kuchni przy krojeniu warzyw na sałatkę jarzynową  ;)

C. przełknąć na pozór nieprzełykalny banał o miłości będącej siłą przenikającą (dosłownie) wymiary, padający z ust urokliwej pani naukowiec. Przecież mogę raz na ruski rok aktywować mój będący od dziesiątego roku życia w stanie zaniku ośrodek romantyzmu i stwierdzić "okeeeej, to nie jest aż takie nieprawdopodobne" ;)

D. nie czepiać się pseudo-naukowego bełkotu. Wszak wiadomo, że nie da się nakręcić widowiskowego saj-faj opartego tylko na najprawdziwszych prawdach  (bo kogo obchodziłaby historia ludzi, którzy giną w pierwszych minutach filmu rozszarpani przez czarną dziurę). A ja ekspertem od fizyki kwantowej nie jestem i prawdopodobnie nigdy nie będę i chętnie przyjmę za pewnik największą nawet bzdurę, jeśli tylko podaje mi się ją w strawny i przystępny sposób.

Powyższe zastosowane przeze mnie zabiegi pozwoliły mi się cieszyć historią i obrazem przez naprawdę LWIĄ część filmu. Siedziałam sobie z moim popcornem i pyszną latte niekiedy zdumiona, lekko wzruszona, chwilami mocno podekscytowana, zadowolona, z poczuciem, że oglądam piękną i wciągającą odyseję kosmiczną. NIESTETY DO CZASU!!! To, co się działo na ekranie przez ostatnie 20 minut (od momentu, kiedy Matju wpada do czarnej dziury do samego końca) zdewastowało mi ośrodki percepcji i sprawiło autentyczny, fizyczny ból i przykrość.  Tego się nie dało oglądać bez grymasu wstrętu i zniesmaczenia na twarzy! To nie było zwyczajnie pretensjonalne, ckliwe, przegięte - to było BEZDENNIE GŁUPIE!!! Po prostu IDIOTYCZNE!!! DEBILNE!!! (Może nie są to epitety najbardziej właściwe do użytku na potrzeby (pseudo)recenzji filmowej, ale inne po prostu nie oddają poziomu dna, jaki osiąga końcówka tegoż dzieła). Wszystkie granice szacunku do widza i zwykłej, ludzkiej przyzwoitości zostały przekroczone. KAŻDE inne zakończenie byłoby miliard razy lepsze od tego!!! :( Zmanierowanie Nolana, który postanowił sprzedać tę niedorzeczną wizję odbiorcy musi być niebotyczne! Mimo moich najszczerszych chęci nie dałam  rady tego znieść bez uszczerbku na mózgu...

Jakieś 80% filmu oceniam na mocne 8/10, resztę na 1/10. Wyliczając ważoną średnią wychodzi mi 6.6. To obiektywna, matematyczna ocena, ale moje pękające serce każe mi wystawić ZERO za zjebanie tak dobrze rozwijającego się filmu tak tragicznym, z dupy wziętym  finałem... Ależ zmarnowany potencjał! Wielki żal, panie Nolan!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz