niedziela, 3 maja 2015

"Child 44" czyli "Dlaczego Duńczycy grają Rosjan w amerykańskim filmie?"

Pytanie zadane w podtytule chodziło mi po głowie przez cały seans, zwłaszcza, że owych Duńczyków miałam wątpliwą przyjemność oglądać tydzień temu w "Zabójcach Bażantów" i ich występ w "Systemie" nie był dla mnie radosną niespodzianką ;) Odpowiedź znalazłam szybko po wyjściu z kina - okazało się, że reżyser, Daniel Espinosa jest, o dziwo, Szwedem ;)

Nazwisko to wygooglowałam, przyswoiłam i zapamiętam bynajmniej nie z powodu błyskotliwego warsztatu owego twórcy, ale... ku przestrodze. Otóż, drodzy Państwo, Daniel Espinosa dokonał rzeczy teoretycznie niemożliwej - sprawił, że na Toma Hardy'ego, jednego z nielicznych aktorów, którzy wydają się fizjologicznie niezdolni do zagrania słabo, nie da się patrzyć ;) Grany przez niego Leo Demidov wałęsa się po ekranie, kierowany kwadratowymi motywacjami, a z jego ust padają banały i dyrdymały, wykrzykiwane raz po raz z nie wiedzieć czemu... rosyjskim akcentem. No Kochani, albo mówimy po rosyjsku albo po angielsku - mieszanka russianglish tworzy karykaturalne wrażenie i odbiera filmowi całą powagę, zwłaszcza, że na planie panowała chyba zupełna dowolność w doborze akcentu i jedynie Hardy wydaje się przykładać należycie do zrusyfikowania swojej wymowy ;) Reszcie przypomina się to od czasu do czasu. Zresztą aktorzy raczej w filmie Szweda nie błyszczą. Na jednej minie przegrała cały film Noomi Rapace, a Gary Oldman po zainkasowaniu na swoje konto za pewne okrągłej sumki również uważał, żeby nie nadwyrężyć się podczas gry. Nazwiska takie jak Cassel, Dance czy Clarke zdają się być faktycznie tylko nazwiskami w czołówce, mającymi przyciągnąć gawiedź do kin. 

Średnie aktorstwo to jednak najmniejsza bolączka zakazanego w Rosji filmu. Historia w nim opowiedziana jest schematyczna, przerysowana, przewidywalna i niekiedy tandetna. Wątki mnożą się bez końca, reżyser nie bardzo ma pomysł, jak je rozwinąć i zainteresować nimi widza, a całość to jeden wielki chaos, nad którym nikt nie panuje. Historia mordercy, niby inspirowana życiorysem Rzeźnika z Rostowa, Andrieja Czikatijo (która, nie ukrywam, przyciągnęła mnie do kina), jest w zasadzie zmarginalizowana, a śledztwo w sumie rozwiązuje się samo, bez badania poszlak i detektywistycznej pracy. Za to z walącą po głowie łopatą puentą na sam koniec.

Jakby tego było mało, "System" nie ma widzowi wiele do zaoferowania pod względem technicznym. Jest nieciekawie nakręcony i niekiedy źle poskładany, a rozchwiana praca kamery w niektórych scenach pogłębia wrażenie chaosu i przyprawia o ból głowy.

Cóż, jeśli nastawiacie się na kryminał o rozpracowywaniu seryjnego mordercy - odpuśćcie sobie seans, bo to trzecioplanowy wątek. Jeśli chcecie opowieści o systemie - nie wytrzymacie dosłowności i czarno-białości, którymi przesycony jest film Espinosy. A jeśli należycie do wiernych fanów charyzmy Hardy'ego - hmmm, też lepiej zostańcie w domu, by nie musieć oglądać jego męki na planie. Film ma jedną zaletę - nie nudzi i nie ma w nim dłużyzn, może więc okazać się dobrą rozrywką dla niewymagającego, przypadkowego widza.

4/10





PS. Właśnie sprawdziłam, że jeden z Duńczyków wcale nie jest Duńczykiem, tylko Libańczykiem ze szwedzkim paszportem ;) Wybaczcie moją ignorancję :P

PS. 2 W ogóle nie poznałam Joela Kinnamana! Muszę przyznać, że to totalnie odmienna rola niż te, w których widziałam go do tej pory! Fajnie, fajnie!



3 komentarze:

  1. No chyba na siłę na to poszłaś :D Mnie właśnie zraził już w zwiastunie ten akcent. Filmy gdzie amerykanie mówili po angielsku, udając Rosjan powinny już tkwić głęboko w lamusie. To zawsze wyglądało niepoważnie i zawsze będzie wyglądać niepoważnie :) No jak tu uwierzyć i tym bardziej wczuć się w film? Ja sobie odpuściłem. A Kinnaman jest zawsze i wszędzie świetny. Po "Runs All Night" wysuwa się na prowadzenie! O na to powinnaś iść!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, trochę na siłę ;) ostatnio ktoś mi zarzucił, że same pozytywne recenzje u mnie, więc muszę trochę na gnioty pochodzić :) "Runs All Night" mówisz...

      Usuń
  2. Zgadzam się z przedmówcą. Takie dziwolągi jak Amerykanie mówiący po angielsku z rosyjskim akcentem to myczek dobry na lata 90 i twardzieli z wielkimi "jajami" i jeszcze większymi spluwami. Dziś wymagam od twórców nieco więcej niż mieli do zaoferowania gdy byłam mała :) Teraz tak naprawdę odkrywam dopiero dobre produkcje. Jestem nieuleczenie chora na fantasy i w sumie się sobie dziwie ale nie obejrzałam jeszcze Hobbita: Bitwa Pięciu Armii :P czas to nadrobić bo właśnie kupiłam sobie DVD. Jutro wieczór seansu :P

    OdpowiedzUsuń