sobota, 15 sierpnia 2015

Wakacyjny misz-masz czyli "Anna Rozalia ogląda komedie"

Czy to ja sie starzeję i nie potrzebuję już cieszyć oczu posoką, patologią i zgnilizną moralną czy też repertuar kinowy nie pozostawia mi wyboru? Cóż, odpowiedź brzmi "be" i kiedy mam zdecydować, czy pragnę zobaczyć dwudziestą ósmą część "Mission Imposible"czy też głupkowatą komedię chcąc nie chcąc wybieram to drugie... Niepodważalnym jest jednak fakt, że letni sezon ogórkowy zaowocował u mnie niebywałym podbiciem statystyk oglądalności produkcji lekkich, łatwych i przyjemnych ;)

Swoją przygodę w krainie komedii zaczęłam - o zgrozo - od kreskówki. Kreskówek szczerze niecierpię, ale recenzenci na całym świecie rozpływali się nad oryginalnością, fantastycznością i najlepszością-w-historii  bajki "W głowie się nie mieści", więc postanowiłam sprawdzić na własnej skórze, czy faktycznie cały hajp zbudowany wokół tej animacji ma swoje uzasadnienie w jej jakości. Cóż, nie sposób odmówić tej opowieści oryginalności, a jej twórcom kreatywności i błyskotliwości, ale jednak daleka jestem od kanonizowania pixarowskiej produkcji. Bajka ma swoje momenty i parę razy turlałam się ze śmiechu, ale całość jakoś szczególnie mnie nie wzruszyła ani nie pobudziła ośrodków nostalgii w moim mózgu. Nie zamierzam też wzorem części krytyków filmowych stawiać sobie na swoim ołtarzyku dziel wybitnych wydania dvd w oprawie z kamieni szlachetnych ani też płodzić dzieci specjalnie po to, by móc wraz z nimi delektować się genialnością dzieła Pete'a Doctera. Niemniej - marudzę jak stara maruda, więc mnie nie słuchajcie, bo to zapewne mądra i zabawna baja :) 7/10


Teraz zmienimy klimaty, bo kolejny film, który dane mi było zobaczyć w ciągu ostatnich tygodni zdecydowanie nie nadaje się do oglądania z dziećmi. Mowa oczywiście o kontynuacji przygód Misia Teda pod wszystko-mówiącym tytułem "Ted 2". Seth MacFarlane tradycyjnie nie przejmuje się niczym i nikim i jedzie przez cały seans ostro po bandzie, ale IMO nie przekracza akceptowalnej dla mnie granicy dobrego smaku (okej, granica ta jest niska, skoro nie przeszkadza mi człowiek brodzący w nasieniu ;)) i pozwala na zabawę bez większego zażenowania ani obrzydzenia. W kwestii nawiązań do otaczającej nas (czy raczej Amerykanów ;)) rzeczywistości "Ted 2" prezentuje się sto razy lepiej niż część pierwsza, a kilka scen (rzucanie jabłkami w biegaczy czy trollowanie kabaretów) rozwaliło mnie totalnie i oficjalnie przyznaję, że umarłam ze śmiechu ;). Slyszałam, że MacFarlane się powtarza, ale ja nie znam innych dzieł tego pana, więc nie marudzę. 7/10


Wreszcie przyszedł czas na największe guilty pleasure w moim letnim zestawieniu czyli "Piksele" Jasne jest, że oglądając film o zaatakowaniu Ziemi przez  postacie z oldskulowych gier komputerowych trzeba wyłączyć myślenie i nastawić się na solidną dawkę głupot i kiczu, ale kiedy to uczynimy, pierwszorzędną zabawę mamy gwarantowaną! Chris Columbus stworzył  historię prostą jak budowa cepa, ale dzięki barwnym i totalnie nieirytującym postaciom angażuje ona widza i zmusza do wzmożonego kibicowania ulubionym bohaterom w opałach. Humor jest może lekki, ale nie kloaczny, nie wulgarny. Całość ogląda się gładko i bezboleśnie. Jeśli więc macie ochotę na czystą rozrywkę, która jednak nie uwłacza waszej godności (hehe, ależ górnolotnie to zabrzmiało), to polecam Wam "Piksele" z całego serca. 7/10


"Papierowe miasta" to może nie klasyczna komedia (według filmwebu romans ;)), ale jednak film posiadający mnóstwo komediowych momentów. Jest to ekranizacja jakiejś chodliwej książki dla niedopieszczonych nastolatek, ale zdradzę Wam mój największy sekret -  mam wielką słabość do takich sztampowych i lekko żenujących historii o przechodzeniu w dorosłość ;). Wiecie - on - klasowy fajtłapa, ona - królowa balu, umawiająca się ze szkolnym mistrzem w lacrosse'a. Do tego dwóch kupli looserów, młodsza, wścibska siostra, nadopiekuńczy rodzice i oczywiście problem ze znalezieniem partnerki na prom - samo życie ;). Film w zasadzie spełnił moje oczekiwania, bo okazał się nieskomplikowaną, zabawną, ale też całkiem mądrą historią o dojrzewaniu i szukaniu swojego miejsca w świecie,  naznaczoną obowiązkowymi dla tego gatunku coehlizmami całkiem w granicach rozsądku i strawności ;). I nawet zakończenie okazało się odrobinę zaskakujące ;). Do tego w roli królowej balu obsadzono wschodzącą gwiazdę kina, zjawiskową Carę Delevingne, którą na ekranie widziałam dopiero drugi raz w życiu, a już zdążyłam wpisać ją na listę najbardziej inspirujących mnie kobiet na Ziemi. Dziewczyna nie jest jakąś klasyczna pięknością, ale charyzmą i roztaczanym wokół siebie czarem bije na głowę wiele oczywistych ślicznotek. Także - Cara, obserwuję cię ;). 6/10



No dobra. Pośmiałam się w kinie za wszystkie czasy, czas uronić jakąś łzę. Z pomocą przyszedł mi Tomas Vinterberg i jego klasyczny do bólu melodramat "Z dala od zgiełku" (Far from the Madding Crowd". Historia mądrej, zaradnej, skromnej i do tego zjawiskowo pięknej  Batsheby Everdene (ach, Carey Mulligan <3) uwięzionej w totalnie sztampowym miłosnym czworokącie nie grzeszy może zbytnią oryginalnością i nie przełamuje żadnych schematów, ale na wspaniale zrealizowany i fantastycznie zagrany film kostiumowy zawsze patrzy się z przyjemnością. Do tego od momentu wypadku z owcami moje oczy spowiła mgła gęsta wzruszenia i do końca seansu powstrzymywałam się ze wszystkich sił przed wybuchnięciem szlochem godnym prawdziwej księżniczki. Z tej też przyczyny wybaczam reżyserowi kilka naprawdę przewidywalnych i facepalmowych motywów - tak bardzo uwielbiam filmy, które zdołają wzruszyć mnie fizycznie (w sensie, że polecą mi łzy ;))! 7/10



Wreszcie czas na prawdziwą wisienkę na torcie moich letnich, kinowych wojaży - wyreżyserowany przez debiutanta w tej dziedzinie, Joela Edgertona, thriller "Dar" (The Gift). Zdolny aktor swoim obrazem w pełni udowodnił, że doskonale radzi sobie także po drugiej stronie kamery i wytworzył  nie tylko niepokojącą atmosferę i specyficzny klimat, ale też fantastycznie pokierował poczynaniami swoich kolegów po fachu (mowa o Rebecce Hall i Jasonie Batemanie), pozwalając im na stworzenie chyba najlepszych w życiu kreacji aktorskich (sam zresztą nie pozostał za nimi w tyle i fenomenalnie zagrał dziwaka Gordo). Widać, że Edgerton mocno zainspirował się przy tworzeniu "Daru" trylogią apartamentową mistrza Polańskiego, ale za takie inspiracje należą się tylko i wyłącznie brawa. Szkoda nawet, że nie poszedł w bardziej charakterystyczne dla naszego rodaka niedopowiedziane zakończenie, ale to, które stworzył, również mnie w pełni usatysfakcjonowało i zaintrygowało. Ponadto wielkie brawa dla twórców trailera, którzy genialnie go zmontowali i posiekali, sprawiając, że seans niejednokrotnie naprawdę zaskakuje. Jedyny minus tej produkcji to kilka niepotrzebnych jump scare'ów, ale czymże one są w porównaniu z gęstym i mrocznym klimatem całości. Film zdecydowanie oznaczam logiem "Anna Rozalia poleca" ;). 8/10




Także - komedie na lato zawsze spoko, ale prawdziwe kino to jednak mrok i patologia ;). Czego sobie (i Wam) życzę przy okazji kolejnych seansów :).



1 komentarz:

  1. Z tych tytułów widziałem tylko "Dar". Świetny film. Te jump-scare'y podobaly mi się i wcisnęły trochę horroru do seansu :) O filmie napiszę pewnie więcej, ale już teraz nazwisko Edgerton trzeba zapisać w notatniku! :)

    OdpowiedzUsuń