sobota, 14 listopada 2015

Jesienny misz-masz czyli "10 razy w kinie" :)

Hej, hej! Ależ dawno mnie tu nie było... Nie będę się tłumaczyć brakiem czasu, bo zdarza mi się godzinami trwonić go gapiąc się w sufit ;) - bardziej dokuczał mi brak weny twórczej. Po niemal każdej wizycie w kinie zasiadałam do komputera, by spłodzić kilka zdań o obejrzanej produkcji, ale wychodziły mi teksty tak sztuczne i banalne, że od razu je kasowałam ;). Ach, ten kryzys artystyczny... Teraz wreszcie udało mi się spłodzić coś, czego nie wstydzę się opublikować (choć gdzie temu tekstowi do moich najlepszych dzieł... ;))- mały TOP 10 ostatnio obejrzanych w kinie premier. A raczej ranking - od totalnych gniotów, po całkiem zacne produkcje. Aby ułatwić Wam poruszanie się po tym poście (ale ja jestem fajna ;)), gnioty oznaczyłam na czerwono, średniaki na niebiesko, a must-seeny na zielono ;) Enjoy! Mam nadzieję, że od teraz będę już pisać regularnie po każdej wizycie w kinie :).

 TADAM:


10. Absolutely Anything (Czego dusza zapragnie) - angielski tytuł doskonale oddaje, co nie podobało mi się w filmie ;). Nie wiem, czy to ja mam problem z angielskim humorem, czy też autorzy tego filmu, ale faktem jest, że zamiast salw śmiechu podczas seansu towarzyszyły mi naprzemiennie jedynie facepalmy i ciary żenady na plecach. BTW, myślałam, że dowcipy o kupie przestały być modne jakieś dwie dekady temu, ale widać twórcy tego potworka postawili na "retro" inspiracje... Nie śmieszne to wcale.


9. Irrational Man (Nieracjonalny mężczyzna) - wytrwale broniłam wszelkich dziełek, spłodzonych przez Woody'ego Allena w ostatnich latach, ale "Nieracjonalny mężczyzna" nawet dla mnie okazał się nie do przejścia. Zasadniczym problemem tej historii nie są wcale wtórność ani schematyczność (nie mam nic do powielania udanych wzorców ;)), tylko totalnie irytujący bohaterowie, którym życzy się śmierci pod kołami snopowiązałki. Emma Stone jest pretensjonalna i wkurzająca, a snującego dyrdymały na poziomie wczesnego gimnazjum Joaquina Phoenixa ma się ochotę kopnąć glanem w twarz już w jakiejś piątej minucie filmu. Męczarnia i tortura.

'
8. Spectre - nie oczekiwałam po tym filmie gwiazdki z nieba, od dziecka rozumiem, że Bond to kino akcji a nie Dostojewski i już jakiś czas temu pojęłam, że  "Casino Royale"  był tylko cudownym wypadkiem przy pracy. Powiedzmy, ze przymknę też oko na braki scenariusza, tradycyjne dla bondowskiej serii z dupy motywacje czarnych charakterów, parodiującego samego siebie Christopha Waltza i super-hiper-wcale-nie-przewidywalne twisty fabularne na miarę "Piły". Niestety, mimo tych zabiegów i choćbym nie wiem jak chciała,  nie obronię filmu Sama Mendesa, bo  "Spectre" wykłada się po całości  przede wszystkim tym, że jest ku*ewsko wręcz nuuuuuudny... I tyle. Pościgi nie są pasjonujące, bitki nie podnoszą adrenaliny, wybuchy nie powodują przyspieszonego bicia serca. Seans to jedno wielkie ziew i ile jeszcze do końca... Daje radę tylko Daniel Craig, który choć wyraźnie znudzony rolą, nadal jest po prostu fajnym Bondem i jego cudowna dziewczyna, Léa Seydoux, która postać ma co prawda kiepsko rozpisaną, ale jest zdecydowanie najpiękniejszą kobietą Bonda w historii i jedną z najśliczniejszych istot, jakie kiedykolwiek widziałam w kinie <3 <3 <3 (a kadr z pociągu niosłam parę dni temu do fryzjerki, jęcząc "taką fryzurę chcę mieć na ślubie!!!", więc to jak najbardziej poważna deklaracja ;)).




7. Legend - z tym filmem miałam problem już na etapie trailera - no po prostu nie pamiętam, żeby kiedykolwiek jakaś zajawka tak zniechęciła mnie do seansu! I cóż - miałam nosa... Największym zgrzytem historii braci Kray jest w moim przekonaniu brat  Ron, który wygląda na upośledzonego, a nie psychicznie chorego. No cóż, wielcy aktorzy wykładali się na rolach chorych psychicznie i jak dla mnie Tom Hardy także przekroczył tę subtelną granicę dzielącą obłęd i porażenie okołoporodowe ;). Problemem jest niestety też brat Reggie, a w zasadzie totalny brak konsekwencji w budowaniu tej postaci. Przechodzi on  z dupy transformację o 180 stopni tak po prostu, ze sceny na scenę, na zasadzie BO TAK. Zgrzyty pojawiają się też w określeniu konwencji filmu - pierwsza część to jajcarska gangsterska komedia w stylu Guy'a Richie, a potem nagle reżyser zmienia klimat i postanawia iść w tyrający dramat i być jak Martin Scorsese -  no ale nie, panie Helgeland, nie wyszło..O zmianie konwencji zapomniano też najwyraźniej poinformować aktorów, którzy nadal grają jak w rasowej komedii. Jakieś plusy? Świetne kostiumy, scenografia, muzyka i przecudowna postać Frances <i jej sukienki love love love>. W ogóle wątek romantyczny w pierwszej połowie filmu syci i jest naprawdę słodki, a na to jak beznadziejnie poprowadzono go później spuśćmy zasłonę milczenia.


6. Everest 3d - a to taki typowy średniaczek. Bohaterowie są całkiem przyjemni, akcja zawiązuje się nieśpiesznie, ale zgrabnie, widoki są imponujące (choć 3de ssie i obraz jest cholernie rozmazany), a chłód przeszywa widza aż do szpiku kości. Bardzo fajnym zabiegiem jest odarcie filmu z charakterystycznego dla tego rodzaju produkcji patosu - kolejne postaci giną bezszelestnie, znienacka, ot, tak - co udowadnia, że skała rocks i że z żywiołem nawet najtwardsze chłopaki nie mają szans. Muszę też przyznać, że nie znałam tej historii i bardzo zaskoczył mnie brak happy-endu, który w pewnym momencie (przy scenie pewnego telefonu) wydawał mi się nieuchronny (chciałam napisać, że stawiam za to duży plusik, no ale ci ludzie zginęli naprawdę, więc w porę gryzę się w język ;)). Nie wystawiam filmowi wyższej oceny, bo nieoczekiwanie po mnie jednak spłynął - liczyłam na dość mocne wzruszenie, jakieś łzy i ogólne mazgajstwo, a tymczasem skończyło się na aha, no trudno. Mimo tego mankamentu seansu nie żałuję -  na tle produkcji o podobnej tematyce "Everest" wypada dość oryginalnie.



5.Southpaw (Do utraty sił) - hmmm, czasem dobrze wstrzymać się z recenzją filmu (tak, tak, tłumaczę właśnie swoje zaniedbania :P) - "Southpaw" oglądałam w kinie pod koniec sierpnia, a dziś mamy 12 listopada i muszę przyznać, że seans niemal całkowicie uleciał mi z głowy, co wybitnie wskazuje, że to taki typowy średniaczek - poprawny i dobrze zrealizowany, ale dosyć letni i nietyrający bani. Gyllenhaal na propsie, fajna rola. Za to mega irytująca Rachel McAdams - na szczęście nie trwa to długo ;).



4. Crimson Peak (Crimson Peak. Wzgórze krwi)- a ten film pozytywnie mnie zaskoczył! Po trailerze oczekiwałam klasycznej i sztampowej opowieści o nawiedzonym domu, a tymczasem dostałam interesujący, gotycki romans z duchami na dalekim planie. Produkcja Guillermo del Toro ma trzy wielkie zalety: Miię Wasikowską, Jessicę Chastain i imponującą scenografię. Nie wiem jak Wam, ale mi to wystarczy do udanego seansu ;). Zasłonę milczenia spuszczę jedynie na ostatnie 20 minut filmu, w których to  stylistyka zmienia się z baśniowej na mortal combat, ale ten defekt można łatwo ominąć, wychodząc z kina przed końcem projekcji ;).


3.  The Martian (Marsjanin) - ten pocieszny i skrajnie pozytywny film, kupił mnie totalnie całkowitym odarciem z patosu i nadętego bełkotu, które to często towarzyszą opowieściom o pionierskich eksploracjach kosmosu (tak, piję do "Interstellar" :P). Ależ przyjemnie śledziło się zmagania obdarzonego ironicznym poczuciem humoru Marka Watney'a, który w pozornie beznadziejnej sytuacji nawet na chwile nie załamuje się i ochoczo zakasuje rękawy do roboty!!! Dodatkowe punkty "Marsjaninowi" nabiła niesamowita chemia między bohaterami i zabawne, ale nie przeszarżowane dialogi. Mocno mnie też urzekł całkowity brak czarnych charakterów - wszyscy chcieli dobrze i angażowali wszystkie swoje siły i umiejętności, by pomoc naukowcowi w opresji - aż mi się mordka śmiała, a serce się radowało :). Energetyzujący, ciepły film, idealny na podniesienie morale ;).


2. Pentameron - najnowszy film Matteo Garrone to bardzo klasyczna, okrutna baśń w starym stylu. Trzy przedstawione przez reżysera opowieści snują się nieśpiesznie (dla niektórych pewnie zbyt nudno ;)), a pod ich powierzchnią pulsuje jakaś niewypowiedziana gorycz, jakiś przeszywający smutek. Przez cały seans czujemy niemal namacalne fatum wiszące nad bohaterami, nieuchronność losu, która nie pozwoli im nigdy na spełnienie i zaznanie szczęścia, żal i poczucie straty odbijające się w ich oczach. Jest w tym obrazie coś niepokojącego i przyciągającego. Jest jakaś pustka wynikająca po trochu z surowości wnętrz, po trochu z małej ilości postaci na dalszych planach. Wielkie zamki i dziedzińce są tak naprawdę puste... Ciekawe jest też to, iż mimo ewidentnie barokowych strojów, można odnieść wrażenie, że historie zawarte w "Pentameronie" dzieją się współcześnie, gdzieś całkiem niedaleko. Dziwne. Dziwny jest też cały film, ale w bardzo pozytywnym znaczeniu tego słowa. Warto też wspomnieć o przepięknej muzyce, która hipnotyzowała mnie przez cały seans - sprawdzam w domu autora - Alexandre Desplat - i wszystko jasne. Mocno polecam!



1. Sicario - ależ ten film jest pięknie nakręcony!!! Nie wiem, czy kiedykolwiek tak zachwyciły mnie jakiekolwiek zdjęcia... Ta niezwykła praca kamery i klimatyczne, ambientowe brzmienia obecne w ścieżce dźwiękowej przyczyniły się do wykreowania  wyjątkowo gęstej i zawiesistej atmosfery piekła na Ziemi, jakim wydaje się być meksykańskie Juarez. Dzięki świeżej perspektywie nawet wydawać by się mogło wyeksploatowany na potęgę motyw wzajemnego przenikania się w rolach kata i ofiary daje radę zaciekawić, wciągnąć i co więcej -  zaszokować widza. Muszę przyznać, że Dennis Villeneaue odrobił  sumiennie zadanie domowe - pisałam kiedyś, ze jego poprzedni film, mroczny "Prisoners" totalnie po mnie spłynął -  "Sicario" natomiast dla odmiany wgniata w fotel i nie pozwala o sobie zapomnieć jeszcze długo po seansie.. 






4 komentarze:

  1. Dużo tego do oglądania. Trochę już poczytałem i pooglądałem o tych filmach. Chyba najbardziej interesuje mnie Pentameron, bo lubię klimaty baśni i legend (Salmę też). Natomiast, Legendę ponoć ciągnie głównie Hardy.
    Kolega był na "Spectre" i mówi, że takie sobie. Najlepsze pozostaje "Casino Royale" ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hardy w Legend bardzo komiksowy w roli Rona, no co kto lubi, nominację już otrzymał do BIFY.

    OdpowiedzUsuń
  3. Puknij się w czape młoda damo, Hardy walczyć będzie z najlepszymi za te role, pewnie za przekroczenie aktorskich manieryzmów nie wzięliby go pod uwagę. Ale ma sie rozumieć - to Twe intymne doznania po filmie Legend.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie ma jak to komentarz na poziomie - oczywiście anonimowy ;)

      Usuń