sobota, 21 lutego 2015

Przedoscarowy misz-masz czyli "Podstarzały Clint, nudny Linkleter i przewidywalny Anderson" + moje typy ;)

Zegar tyka. Czas nadrobić oscarowe zaległości!

American Sniper - totalnie letnia, nieangażująca historia, która sprawia wrażenie nakręconej przez 85-latka na prochach usypiających. Ups, w zasadzie tak przecież jest... Clint zdaje się prześlizgiwać przez film i bez zaangażowania odhacza kolejne fragmenty biograficznej notki Chrisa Kyle'a, nie umiejąc nadać historii tempa. Przez fatalne rozkładanie akcentów całość jest zupełnie wykastrowana z emocji. Teoretycznie mamy tutaj mocne sceny, które powinny kopać po ryju -  w praktyce umykają one widziowi gdzieś  między jednym ziewnięciem a drugim...  Kończ, Clint, wstydu oszczędź i nie kręć już więcej...  

3/10 
 (jedyne plusy za wieśniakowatą gębę Coopera, który zrywa trochę ze swoim dotychczasowym emploi i może gdyby Clint nie wkładał mu w usta drewnianych dyrdymałów, można by uznać tę rolę za udaną)




Boyhood - parafrazując słowa Klasyka, "Boyhood" to film, z którego wycięto ślady życia i pozostawiono nudę. Obrońcy tego dziełka plują się, że przecież " o to chodzi" i "film był kręcony 12 lat". Na moje mógłby być kręcony i 12 godzin, byleby dostarczył widzowi jakichkolwiek emocji. Głównym bohaterem Linklatera jest chłopiec, na którego nic nie ma wpływu i w zasadzie przez całe 12 lat zmienia się tylko jego długość włosów i stosunek do fejsbuka. Nie da się lubić filmu, mając wylane na głównego bohatera. Żeby było jasne - uwielbiam przegadane, spokojne filmy o błahych sprawach i kocham miłością prawdziwą słoneczną trylogię Linkletera. "Boyhood" nie opowiada jednak o błahych sprawach - "Boyhood" nie opowiada NICZEGO. Przez trzy godziny.
4/10
  (plusy za Ethana Hawke'a i Patricię Arquette, których postacie wydają się miliard razy ciekawsze od tytułowego boy'a i spin-off z ich udziałem obejrzałabym pewnie z przyjemnością ;))




Grand Budapest Hotel - kocham nad życie poprzedni film Wesa Andersona - "Moonrise Kingdom" i zupełnie nie rozumiem, czemu nie zachwycił on krytyki tak jak "Grand Budapest Hotel". Najnowsze dzieło słynnego reżysera to film ładny, przyjemny do oglądania, okraszony wspaniałą muzyką i ozdobiony baśniową scenografią, ale niestety to wszystko. Całość to po prostu kolorowa wydmuszka, wywołująca uśmiech na twarzy, ale umykająca z głowy w pięć minut po seansie. Gdzież mu tam do hipnotyzujących, tyrających banię "Kochanków z księżyca"? Meh :/
 6/10
(ogromny plus za niesamowitą muzykę mojego soundtrackowego guru - Alexandre Desplata)




Theory of Everything -  z obrazem Jamesa Marsha mam spory problem. Przed seansem liczyłam na mega-wzruszenie, totalne przeczyszczenie kanałów łzowych i wielką gulę w gardle, a w zasadzie opowiedziana historia jakoś nie do końca mnie "trafiła". To na pewno poprawny film - sprawnie nakręcony, wyśmienicie zagrany, przemyślany pod względem formy i treści, ale nie odnalazłam w nim dla siebie nic więcej. No i kurcze, nie podzielam jednak prze-zachwytów krytyki nad rolą Redmayne'a - w scenach "przed-chorobowych" był dla mnie typowym Eddie'm Redmayne'm, a w scenach "chorobowych" po prostu siedział powykręcany na wózku głupio się uśmiechając... Dużo bardziej przypadła mi do gustu kreacja Felicity Jones - na linii Jane-Stephen brakowało mi co prawda chemii, ale już w relacjach Jane-Jonathan iskrzyło jak na balu elektryka ;). No i ogólnie to chyba liczyłam na mniej romansu, a więcej fizyki ;)

7/10 
(plusy za przepięknie nakręconą scenę balu i końcową scenę z cofaniem czasu)



Recenzje pozostałych filmów nominowanych do Oscarów w głównej kategorii:

"Imitation Game" - 7/10 -  recenzja tutaj
"Birdman" - 8/10 - recenzja tutaj
"Whiplash" - 9/10 - recenzja tutaj

Dzięki uprzejmności polskich dystrybutorów nie udało mi się jeszcze obejrzeć "Selmy", ale poniewaz nie jestem czarna i nie jaram się losami naszych czarnych braci, nie sądzę, by film Avy DuVernay mógł okazać się dla mnie  czarnym koniem ;)

***

A jakby kogoś to interesowało, przedstawiam moją chciej-listę oscarową (nie mylić z przewidywaniami :P). Oczywiście tylko w tych kategoriach, w których czuję się kompetentna do nabazgrania choć dwóch wyrazów. W kolejności przypadkowej ;) Here you are:

1. Najlepszy film -  dla mnie niekwestionowanym zwycięzcą jest "Whiplash", ale zadowolę się wygraną "Birdmana". W zasadzie zarówno "Whiplash" jak i "Birdman" traktują o obsesji i sięganiu po nieosiągalne - taka tematyka mnie od zawsze niezwykle pociąga w sztuce i jeśli wraz z nią idzie w parze fenomenalna realizacja, to kwiczę z radości.

2. Najlepszy reżyser - Alejandro González Iñárritu. Uwielbiam "Amores perros", ale pozostale filmy, które wyszły spod jego ręki, to  dla mnie bełkot do potęgi Paolo Coehlo i niestrawna papka. Doceniam fakt, że "Birdman" jest do nich zupełnie niepodobny i pokazał światu nowe, ciekawsze oblicze pochodzącego z Meksyku reżysera. Jedyną zasługą jego największego konkurenta - Richarda Linkletera - wydaje się wytrwałość  ;) Odnoszę nieodparte wrażenie, że "Boyhood" to jednak obraz w dużej mierze improwizowany i tak naprawdę niewiele w nim warsztatu reżyserskiego.

 3. Najlepsze scenariusze oryginalny i adaptowany - rozstrzygnięcia w tych kategoriach są dla mnie dosyć problematyczne, bo jakoś nie widzę wśród nominowanych skryptów szczególnie ciekawych historii. Najlepsze tegoroczne filmy bronią się bardziej wspaniałym aktorstwem, pierwszoligową realizacją i innowacyjnością formy niż oryginalnymi scenariuszami.

4. Najlepszy aktor drugoplanowy - szarżujący Simmons, kradnący show Norton, wycofany Ruffalo i zagubiony Hawke wydają się równorzędnymi kandydatami do zgarnięcia złotej statuetki. Dla mnie wygrywa Edward Norton, ale nie obrażę się jeśli w końcu doceniony zostanie J. K. Simmons.

5. Najlepsza aktorka drugoplanowa - nominacje Laury Dern czy Keiry Knightly to dla mnie wielkie what-the-fucki i niezbadane wyroki boskie, bo akurat ich role są zwyczajnie przerysowane i irytujące. Emma Stone jest dobra, ale nie rewelacyjna. Również Meryl Streep nie pokazuje nic odkrywczego ani wyjątkowego. Jedyną sensowną kandydatką do zwycięstwa wydaje się być Patricia Arquette i to za nią będę trzymać kciuki.

6. Najlepszy aktor pierwszoplanowy - mam spory problem z wyborem zwycięzcy w tej kategorii, bynajmniej nie z powodu klęski urodzaju. Cumberbatch powtarza swoją irytującą kreację Sherlocka, Carell wydaje się przytłoczony charakteryzacją, a o tym, co nie pasuje mi w Redmayne'ie pisałam wyżej... Gdyby "American Sniper" był choć trochę lepszy, pewnie wskazałabym na Coopera, który zdecydowanie sprostał wyzwaniu zagrania Chrisa Kyle'a i jest nie do poznania, zarówno w kwestii wyglądu jak i sposobu mówienia czy poruszania się. Ponieważ jednak Eastwood postanowił zasabotować swój film waleniem widza po głowie łopatą i podkładaniem Cooperowi na każdym kroku pod nogi kłód wystruganych z drewnianych dialogów, wybieram Michaela Keatona. Razi w tej kategorii brak Jake'a Gyllenhaala.

7. Najlepsza aktorka pierwszoplanowa - nie widziałam jeszcze niestety występów faworytek - Marion Cotillard i Julianne Moore. Pozostałe nominowane panie (Reese Witherspoon, Felicity Jones i  Rosamund Pike) stworzyły świetne kreacje i błyszczały w swoich filmach. Trzymam kciuki za Felicity Jones.

8. Najlepsza muzyka - zdecydowanie Alexandre Desplat (<3 <3 <3). I choć bardziej podobała mi się jego ścieżka do filmu Wesa Andersona, to chyba jednak większym wyzwaniem było dla niego stworzenie muzyki do "Gry tajemnic".

9. Najlepsze efekty specjalne - no zdecydowanie i bezdyskusyjnie "Ewolucja planety małp".

10. Najlepsze zdjęcia - "Grand Budapest Hotel" (brakuje mi tu nominacji do "Whiplash"...)


11. Najlepszy montaż - "Whiplash"

12. Najlepszy dźwięk - "Whiplash"

13. Najlepsza charakteryzacja i fryzury - "Grand Budapest Hotel"

14. Najlepsze kostiumy - "Grand Budapest Hotel"

15. Najlepsza scenografia - "Tajemnice lasu"

16. Najlepsza piosenka - "Lost stars" z filmu "Zacznijmy od nowa"

17. Najlepszy film nieanglojęzyczny - piszę o tej kategorii,  nie obejrzawszy czterech z pięciu filmów, tylko po to, aby oznajmić światu, że widziałam "Idę" ;)  Wiecie, że to ten rodzaj kina, przez który mam mentalną niestrawność i zgagę (bo moje motto życiowe to "brak ruchu zabija, dopisek: w kinie też!"), więc dyplomatycznie powiem tylko, że zdjęcia są faktycznie piękne, a główna bohaterka (ta młodsza) stworzyła cudowną kreację. Przeczuwam, że bardziej może przypaść mi do gustu rosyjski "Leviathan", ale ponieważ "Я не говор'ю по-р'усски" (i nie mam polskich napisów), a Pawlikowski to nie Wajda (więc  nie czuję wewnętrznej potrzeby hejtowania go przy każdej nadarzającej się okazji), to będę mimo wszystko trzymać kciuki za naszą produkcję ;)






2 komentarze:

  1. Zasadniczo mam zbieżne odczucia, ale jednak Birdman wyżej od Whiplasha. Wyżej nieco oceniam Grand Budapest Hotel i tam samo nie podniecam się Snajperem i Boyhoodem (bardzo przereklamowany). Ogólnie myślę, że nieźle te Oscary rozdali :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. no na pewno miliard razy lepiej niz w zeszlym roku :)

    OdpowiedzUsuń